Niemiecki historyk: Media powielają hitlerowską propagandę [WYWIAD]
15 października 2014Deutsche Welle: Jak stwierdził Pan, że niektóre zdjęcia wykorzystywane do ilustracji losów niemieckich wypędzonych, wcale nie przedstawiają uchodźców po wojnie?
Stephan Scholz: Zbadałem wyrywkowo fotografie, którymi często posługują się mass media i które są pokazywane jako zdjęcia niemieckich przymusowych przesiedleńców. I faktycznie okazało się, że nie zawsze pokazują one uciekających czy wypędzanych Niemców. Zrobiłem około 12 wyrywkowych prób, kiedy byłem w stanie dociec, skąd naprawdę pochodziły fotografie i stwierdziłem, że coś się tam nie zgadza. W agencjach fotograficznych miały one zupełnie inne opisy, niż jak podpisywano je potem przy publikacji w gazetach. Czasami zdjęcia przedstawiały displaced persons czyli dipisów, a w podpisie twierdzono, że są to niemieccy wypędzeni.
Czy są to zdjęcia z archiwów?
Zdjęcia te są zazwyczaj własnością agencji fotograficznych, które je katalogowały, opatrywały opisami i tytułami. Nie zawsze można jednoznacznie stwierdzić, co zdjęcia przedstawiają. Agencje mają zdjęcia zazwyczaj od fotografów; robione były ok. 1945 roku.
Prześledziłem np. los zdjęcia brytyjskiego fotografa Freda Ramage'a, który pracował dla agencji Keystone; teraz zdjęcia są w archiwum fotograficznym Getty Images i są tam właściwie wszystkie informacje z czasów powstania zdjęć. Według tych podpisów, zdjęcia przedstawiają dipisów, a są w obiegu jako zdjęcia wysiedleńców.
Agencje, z którymi rozmawiałem mają też ten problem, że mają stare opisy do zdjęć, ale nie do końca wiadomo, czy one się zgadzają. Są również zdjęcia, które pojawiają się w różnych agencjach, albo kilkakrotnie są w zbiorach tej samej agencji i mają zupełnie różne tytuły.
Odkrył Pan jednak także jeszcze grubsze pomyłki...
Mogłem stwierdzić, że niektóre zdjęcia były jednoznacznie starsze, niż to wynikało z podpisów, np. z roku 1940 albo nawet z 1927. Agencja, która dostarczała tych zdjęć przez dziesięciolecia podawała do nich błędny opis, twierdząc, że zdjęcia przedstawiają wysiedleńców z 1945 roku. Dopiero w ostatnich latach nawet sami czytelnicy zwracali uwagę, że są to błędne informacje, bo zdjęcia te widzieli już wcześniej. To oznacza, że same agencje też nie wiedzą stuprocentowo, co ich materiały przedstawiają.
Czy w takim razie historycy nie powinni pomóc agencjom fotograficznym w zaprowadzeniu porządku?
Na pewno byłby to bardzo rozsądny projekt, by w przeciągu następnych lat dokonać katalogizacji całego, i tak niezbyt obszernego materiału zdjęciowego z tamtych czasów, szczególnie, że jest to materia tak delikatna. Należałoby zająć się tym od strony naukowej: kto i kiedy zdjęcia te zrobił i co one przedstawiają. W przypadku większości zdjęć, które są w obiegu, nie jest to w ogóle wyjaśnione.
Do tego dochodzi jeszcze jeden problem: wiele zdjęć ucieczek Niemców z terenów wschodnich Rzeszy przed zakończeniem wojny było robionych przez fotografów Wehrmachtu jeszcze w celach propagandowych. Nikt inny nie miał właściwie okazji robienia takich zdjęć. Wszyscy mają w pamięci zdjęcia Niemców uciekających przez Zatokę Gdańską: są to stare zdjęcia hitlerowskiej propagandy.
Czy nie jest to problematyczne, że przejmuje się spojrzenie fotografów robiących zdjęcia do celów propagandowych? Należałoby się nad tym zastanowić, co to oznacza: czy jest to przedstawienie prawdy, tego, co się odbyło, czy jest to szczególne ujęcie z punktu widzenia hitlerowców.
Jak to się dzieje, że właściwie dochodzi w ten sposób do wypaczenia zbiorowej pamięci?
Problem polega właściwie na tym, że tych zdjęć jest stosunkowo niewiele i że wciąż się po nie sięga. Niektóre motywy się często powtarzają, jak na przykład motyw matki z dzieckiem czy kolumny uchodźców ciągnących na wozach - i potem powstaje swoista logika mass mediów, że jest to sprawdzony materiał fotograficzny, rozpoznawalny dla wszystkich. Te obrazy kodują się w pamięci i potem pokazuje się je wciąż na nowo. Wystarczy potem tylko sięgnąć po takie zdjęcie np. na okładkę do książki i wszyscy już wiedzą, o czym książka jest. Takie spojrzenie potem się ugruntowuje i nikt już tego nie kwestionuje.
Kiedyś może należałoby się też pokusić o porównanie, jakie zdjęcia używane są do ilustracji w niemieckich mass mediach, a jakie w polskich czy czeskich. Można by zbadać, jaka jest tradycja ilustracji wydarzeń, kto posługuje się jakimi zdjęciami i co chce się pokazywać.
Czy istnieje niebezpieczeństwo, że przy okazji upamiętniania przesiedleń, jak np. w planowanym Centrum przeciwko Wypędzeniom, mogłyby też znaleźć się takie fałszywe zdjęcia?
Takie niebezpieczeństwo istnieje zawsze, przy każdej wystawie i każdej publikacji. Pokazaliśmy, że wciąż używa się błędnych fotografii czy opisów. Z reguły nie jest to świadome działanie, tylko nieumyślne. Jeżeli ktoś ma w ręku dobre, wyraziste zdjęcie, to pod presją czasu bierze je po prostu do ilustracji, nie dociekając, co ono rzeczywiście przedstawia.
Tak było w przypadku zdjęcia kobiety z dzieckiem, które miało przedstawiać wypędzonych ze Wschodu, a w rzeczywistości była to mieszkanka Akwizgranu, ewakuowana przez Amerykanów przed decydującą bitwą o to miasto.
Dziękuję za rozmowę.
rozmawiała Małgorzata Matzke
*dr Stephan Scholz, ur. w 1971 r. w Oldenburgu, jest historykiem zajmującym się m.in. tematyką wypędzeń i wizerunkiem Polski w niemieckich wydawnictwach encyklopedycznych XVIII/XIX w. Pracuje na Uniwersytecie w Oldenburgu.