Szkolnictwo wyższe 2011
20 grudnia 2011Na początku roku jeszcze minister obrony, od marca przynajmniej na parę miesięcy skruszony emigrant w USA, od kilku dni doradca KE ds. wolności i praw człowieka w internecie. Karl-Theodor zu Guttenberg, polityk CSU, wrócił na scenę polityczną. Dla szkolnictwa wyższego w Niemczech jest „postacią roku” w negatywnym sensie. Status ten zyskał nie dzięki swojej działalności politycznej, tylko jako plagiator: internauci udowodnili mu, że większość swojej pracy doktorskiej złowił w sieci.
Do dymisji jako minister obrony zmusił go między innymi list otwarty, podpisany przez ponad 60 tysięcy młodych naukowców, którzy oburzeni plagiatem zwrócili uwagę na „uczciwość i standardy etyczne” w pracy naukowej: „jest to szydzenie z wszystkich pracowników naukowych, asystentów, doktorantów, którzy w rzetelny sposób próbują wnieść do nauki swoją cegiełkę”, napisali w liście skierowanym do kanclerz Angeli Merkel. Uniwersytet Bayreuth, na którym Guttenberg bronił pracy doktorskiej, po dokładnym zbadaniu zarzutów odebrał mu tytuł.
Karl-Theodor Guttenberg był pierwszym plagiatorem, który w 2011 r. stracił tytuł, ale nie jedynym. Także uniwersytety w Bonn i Heidelbergu odebrały tytuły doktorskie politykom. Plagiaty wyszły na jaw po wzięciu pod lupę prac polityków FDP, Jorgo Chatzimarkakisa i Silvany Koch-Mehrin.
Sale wykładowe pękają w szwach
Uczelniany temat numer dwa w tym roku: przepełnione sale wykładowe. Także za to Karl-Theodor zu Guttenberg jest odpowiedzialny, przynajmniej częściowo – jako minister obrony zniósł w Niemczech obowiązkową służbę wojskową, dzięki czemu dziesiątki tysięcy młodych ludzi dodatkowo zapisało się na studia. A że też w tym roku weszła w życie reforma oświatowa i maturę zrobiły jednocześnie dwa roczniki, na uczelnaich zrobiło się jeszcze ciaśniej.
W sumie na niemieckich uczelniach i szkołach wyższych studiuje w zimowym semestrze 2,4 miliona studentów, absolutny rekord. Dla uczelni oznacza to: ciasnota i przepełnienie, jakiego jeszcze nie było. Istniejące sale wykładowe nie wystarczają, uczelnie sięgają więc z potrzeby po tymczasowe rozwiązania – przenoszą wykłady do kościołów, sal kinowych albo opuszczonych supermarketów. „Politykom nie zostanie nic innego, niż lepsze wyposażenie uczelni”, mówi berliński badacz oświaty, Dieter Dohmen.
Studenci, jak Patrick Schnepper z Uniwersytetu w Koloni, są pesymistyczni: „zakładam, że sytuacja będzie jeszcze bardziej dramatyczna“, uważa. „Sale wykładowe będą jeszcze bardziej przepełnione i uczelnie będą próbowały upchąć w jednej sali jak najwięcej studentów", dodaje.
Stypendialny falstart
Uczelnianą codzienność także w 2012 roku będą wyznaczały kolejne dwie nowinki. Wyzwania procesu bolońskiego i nowo wprowadzone „stypendium niemieckie”. Proces boloński, a w nim ogólnoeuropejskie przestawienie się na system kształcenia licencjacki i magisterski, kuleje. Dobrych 40 procent studentów w Niemczech studiują ciągle jeszcze w tradycyjnym trybie studiów magisterskich i dyplomowych.
Nie funkcjonuje także wprowadzone w tym roku „stypendium niemieckie”. Pomysł: jeżeli prywatni sponsorzy wyłożą pieniądze dla stypendystów, to rząd NIemiec dołoży cegiełkę ze swojej puli. „Wspieran imają być w ten sposób uzdolnieni i szczególnie zaangażowani studenci”, tłumaczy zasadę działania stypendium Susanna Schmidt z ministerstwa nauki. Niezależnie od dochodów, każdy student spełniający warunki do otrzymania takiego stypendium miałby dostać 300 euro miesięcznie. Zaplanowano pierwotnie 160 tysięcy takich stypendiów. Jest ich zaledwie 10 tysięcy. Ani rząd, ani prywatni dawcy nie mają jakoś ochoty wydawać pieniędzy na szczególnie uzdolnionych.
Armin Himmelrath / Elżbieta Stasik
red. odp.:Andrzej Paprzyca