Polscy osadnicy w Niemczech
17 maja 2012Ze swojego ogrodu w Gartz Ewa i Maciej Wasilewscy widzą Odrę i słupy graniczne, niemiecki po „ich” stronie, polski na przeciwległym brzegu. Pytani gdzie mieszkają, mówią, że na polsko-niemieckiej granicy. W sercu Parku Dolina Dolnej Odry, dodają z dumą. Właśnie to miejsce, przyroda, przestrzeń zadecydowały o ich decyzji przeniesienia się ze Szczecina do Uckermark. Za sprzedane w Polsce mieszkanie kupili w Gartz dom. Żyć w nim jeszcze nie mogą - jak większość kupowanych przez Polaków nieruchomości dom był ruiną, wynajmują więc w Gartz mieszkanie i powoli remontują dom.
Młodzi, wykształceni, przedsiębiorczy
Ewa i Maciej należą do grona ponad tysiąca Polaków w Uckermark, najbardziej wysuniętym na północ zakątku Brandenburgii, tuż u bram Szczecina. Osiedlają się tam właśnie głównie Szczecinianie, ale nie tylko. Sąsiedzi Ewy i Macieja, Marta i Paweł Buryś żyli w Warszawie, potem w Szczecinie. Ze względu na dzieci i okolicę wybrali w końcu Gartz. Za warszawskie 30 metrów kwadratowych kupili w Gartz dom, też do remontu. Drogi jeszcze innych polskich osadników, Małgorzaty i Krzysztofa Markiewiczów, zawiodły ich do Gartz z Berlina i Belfastu.
Gros tych małżeństw, to młodzi w wieku 30-40 lat, wykształceni, rodzice małych dzieci. „Myślę, że jest to moment, kiedy ludzie próbują zapuszczać korzenie”, mówi Paweł Buryś. „Trzeba pobudować dom, posadzić drzewo, spłodzić syna. Zaczynamy być też niezależni finansowo i jednocześnie nie jesteśmy jeszcze zmęczeni życiem, mamy siły, by wziąć się za bary z nowymi wyzwaniami”.
Szczecin szansą dla regionu
Uckermark należy do największych pod względem powierzchni regionów w Niemczech i najsłabiej zaludnionych. W 2000 r. żyło w nim 150 tys. mieszkańców. Prognozy urzędu statystycznego Berlina-Brandenburgii mówią o niespełna 100 tys. w 2030 roku. O pracę jest trudno, w kwietniu br. bezrobocie wynosiło w Uckermark 16,8 procent (średnia w Brandenburgii – 10,6 proc., w Niemczech 7 proc.). Młodzi Niemcy pouciekali i uciekają nadal, osiedlający się Polacy są w innej sytuacji. Większość z nich pracuje w Szczecinie albo jest z nim w jakiś sposób związana zawodowo. „W naturalny sposób szczecińska metropolia rozwija się także w kierunku Niemiec. Już odczuwamy pozytywne skutki tego procesu”, mówi premier Brandenburgii, Matthias Platzeck. Polityk SPD spotkał się z polskimi osadnikami Uckermark w ramach „Tygodnia europejskiego”. Na luzie, w prowadzonej też przez Polaka parkowej restauracji. Premier Brandenburgii chciał wiedzieć, czy rzeczywiście Polacy czują się w Uckermark tak dobrze, jak niosą słuchy. Czują się znakomicie. „Nie znajduję nic konkretnego, żadnych palących problemów, które by mnie bolały jako mieszkankę tego Neulandu, mamy zwykłe problemy codziennego życia”, mówi Marta Buryś. Osadnicy zadomowili się, zostali zaakceptowani, włączyli w życie lokalnej społeczności. „Od chwili wejścia Polski do strefy Schengen, od kiedy zniknęły nareszcie korki na przejściach granicznych, granica znika powoli także w świadomości społeczeństw. Mamy dziś sąsiedzkie stosunki, jakich można sobie tylko życzyć”, cieszy się Matthias Platzeck.
Korki biurokratyczne
Nie znaczy to, że nie ma żadnych problemów. Od ponad roku zamknięty jest most do Gryfina, co o kilometry wydłuża dojazd do Szczecina. Prace utknęły w gąszczu przepisów budowlano-bilateralnych. Małgorzata Markiewicz jest nauczycielką w Tantow, jej mąż Krzysztof pracuje w szczecińskiej policji jako informatyk. Mieszkają z dziećmi w Gartz. Krzysztof jest już tam członkiem ochotniczej straży pożarnej, Małgorzata śpiewa w chórze. Ale ich status jest różny, bo mąż ma pozwolenie na stały pobyt w Niemczech, żona nie ma. Problemem jest też nostryfikacja dyplomu Małgorzaty, która utknęła w biurokratycznym korku. Na pytanie, która strona w razie utraty pracy przyzna zasiłek, polskie urzędy odsyłają do miejsca zameldowania, niemieckie urzędy do miejsca pracy.
Urzędy najwyraźniej nie zawsze radzą sobie z transgranicznymi petentami. „Problemem nie jest często brak regulacji, tylko niewiedza”, stwierdza zastępca ambasadora RP w Berlinie, Andrzej Szynka, także obecny na spotkaniu w Uckermark. Problemy natomiast, które nie są do rozwiązania na poziomie lokalnych urzędów, wymagają umów bilateralnych. „Będziemy je wyjaśniać, bo są to kwestie, które dopiero powstają w związku z polskim osadnictwem w Niemczech”, przyznaje Matthias Platzeck.
Też polscy osadnicy przywołują zarzuconą już nieco kwestię nauki języka polskiego w szkołach pogranicza. Rodzicom zależy bardzo na pielęgnowaniu ojczystego języka, niestety oferta jest chudziutka. Powodem jest brak zainteresowania nauką języka polskiego ze strony niemieckich rodziców. Właśnie z braku chętnych liczne projekty umierają po krótkim przedbiegu śmiercią naturalną. „Szkoda, bo gdyby Niemcy znali polski, znaleźliby pracę w Szczecinie i powinni sobie zdawać sprawę, jak ważna jest dla dzieci taka dwujęzyczność”, uważa Radosław Popiela, od pięciu lat osadnik w Randow. Jego żona Dominika liczy, że po rozmowie z premierem Platzckiem i towarzyszącymi mu urzędnikami ministerialnymi jest szansa, że możliwość nauki polskiego powstanie. Premier z kolei widzi szansę w polskich przybyszach: „Może właśnie wasza obecność tutaj rozbudzi wśród rodziców zainteresowanie Polską i językiem polskim”.
Elżbieta Stasik
red. odp.:Małgorzata Matzke