Polska przegrała w TSUE spór o relokację
2 kwietnia 2020Trybunał Sprawiedliwości UE rozstrzygnął skargę Komisji Europejskiej z 2018 r. na trzy kraje, które sabotowały obowiązkowy rozdzielnik uchodźców, powołując się na priorytet ochrony swego bezpieczeństwa i porządku publicznego. Wprawdzie TSUE stwierdził, że władze Polski, Czech i Węgier mogłyby się powołać na te dwa powody, ale po indywidulanym zbadaniu każdego przypadku, czyli po otrzymaniu „spójnych, obiektywnych i dokładnych informacji” uzasadniających podejrzenie, że dany kandydat do relokacji stanowi rzeczywiste lub potencjalne zagrożenie. Jednak m.in. w przypadku Polski sabotowanie relokacji odbywało się na podstawie ogólnego stwierdzenia, że może zagrażać bezpieczeństwu i porządkowi publicznemu.
Obowiązkowy rozdzielnik został uzgodniony przez państwa UE jesienią 2015 r. i przewidywał podział do 120 tys. uchodźców docierających przez morze do wybrzeży Grecji i Włoch do 26 września 2017 r. (podział kolejnych 40 tys. przyjęto na zasadzie dobrowolnej). Relokację przegłosowano przy sprzeciwie Czech, Rumunii, Słowacji i Węgier. Rząd Ewy Kopacz po długich wahaniach poparł rozdzielnik (z grupą ok. 7 tys. uchodźców dla Polski). Po zmianie władzy rząd Beaty Szydło najpierw formalnie zaproponował 100 wolnych miejsc, ale potem tłumaczył, że nie znaleziono ludzi nadających się do przyjęcia w Polsce bez narażania na szwank bezpieczeństwa kraju. Ostatecznie Polska i Węgry nie przyjęły nikogo z rozdzielnika, a Czechy tylko na samym początku relokacji przyjęły 12 osób. TSUE potwierdził już w 2017 r., że zaskarżony wówczas przez Bratysławę i Budapeszt rozdzielnik jest zgodny z traktatami unijnymi.
Unia nadal na łasce Erdogana
Cała relokacja objęła w sumie tylko ok. 33 tys. uchodźców. Rozdzielnik początkowo bardzo szwankował, bo Włosi i Grecy nie radzili sobie z obsługą administracyjną (m.in. pobieraniem odcisków palców, potwierdzaniem tożsamości). A potem przeforsowana przez Angelę Merkel umowa UE z Turcją z 2016 r. radykalnie zmniejszyła ruch na szlaku bałkańskim.
Turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan pod koniec lutego tego roku zarzucił Unii, że nie wywiązuje się z tej umowy (jego zdaniem nie płaci ustalonych rat, ale Bruksela odrzuca te oskarżenia) i ogłosił „otwarcie granicy” z Unią dla migrantów i uchodźców tkwiących w Turcji. Jednak greccy pogranicznicy, często stosując brutalne metody (z milczącym przyzwoleniem UE, skutecznie uszczelnili granicę, a prezydent Erdogan na razie odpuścił.
Polsce, Czechom i Węgrom nie grożą kary finansowe nałożone przez TSUE, bo spór z Komisją Europejską o relokację dotyczy doraźnych przepisów na lata 2015-2017. A zatem rząd Mateusza Morawieckiego nie ma teraz pola, by wyrokowi TSUE podporządkować się bądź nie (a dopiero to byłoby zagrożone karami finansowymi). Ale przynajmniej teoretycznie teraz wyobrażalne jest – o czym przypomniał dziś Trybunał Sprawiedliwości UE – „ustanowienie odpowiedzialności” (a zatem i roszczenia odszkodowawcze) Polski, Czech oraz Węgier „wobec innych państw członkowskich, Unii lub jednostek”, więc np. ze strony nierelokowanych Syryjczyków.
Co z zarazą na Lesbos?
Tymczasowy rozdzielnik z lat 2015-2017 okazał się tak wybuchowy politycznie, zwłaszcza w relacjach Grupy Wyszehradzkiej z zachodnią częścią Unii, że przedłożony w 2016 r. kolejny projekt stałego rozdzielnika (skrojonego pod przyszłe kryzysy migracyjne) został już spisany na straty. Komisja Europejska zamierza w tym roku zresetować tę reformę i zapewnia, że polskie żądania („żadnego uchodźcy, a w zamian inne formy pomocy”) są wciąż na stole przy projektowaniu nowego wariantu reformy. Przed wybuchem zarazy ta nowa propozycja Komisji była planowana na kwiecień, ale zapewne zostanie przesunięta.
Bruksela obecnie promuje dobrowolne relokacje. Doraźnym rozwiązaniem ma być relokacja dzieci i nieletnich, którzy tkwią bez opieki dorosłych w obozach na wyspach na Morzu Egejskim. Organizacje międzynarodowe szacują, że jest ich tam około 5,5 tys. Do teraz Niemcy, Francja, Finlandia, Portugalia, Luksemburg, Irlandia i Chorwacja zadeklarowały udział w tej inicjatywie.
Na greckich wyspach na Morzu Egejskim tkwi teraz w sumie około 42 tys. migrantów i uchodźców, w tym 20 tys. w obozie Moria na Lesbos, choć ten ośrodek powinien w zwykłych warunkach przyjąć tylko 3 tys. ludzi. Sytuacja staje się coraz bardziej niebezpieczna z powodu epidemii koronawirusa. – Na Lesbos nie ma żadnych szans na samoizolację ani na „social distancing”. Na całej Lesbos jest tylko sześć łóżek intensywnej terapii. Na innych wyspach w ogóle nie ma niezbędnego sprzętu medycznego – ostrzegał w tym tygodniu Juan Fernando López Aguilar, szef europarlamentarnej komisji wolności obywatelskich (LIBE).