Pospolite ruszenie. Niemcy solidarni z imigrantami
28 sierpnia 2015Dziesiątki ludzi tłoczą się przy wejściu na trybunę stadionu w hamburskiej dzielnicy Karoviertel; chcą dotrzeć do ostatnich siedzących miejsc. Nie przyszli tu jednak na mecz. To spotkanie mieszkańców St. Pauli skrzyknęła inicjatywa "Refugees Welcome Karoviertel"; przyszło ponad tysiąc osób. Chcą nieść pomoc imigrantom, którzy trafili do ich miasta.
Nie ma powrotu
Jednym z tych imigrantów jest Sami z Ghany. Jako pierwszy wchodzi na zaimprowizowaną scenę z drewnianych palet.
- Niemiecki rząd nie chce, żebym tu pozostał, bo w moim kraju nie ma wojny - wyjaśnia. Ale Ghana nie jest dla niego krajem bezpiecznego powrotu. Uciekł, ponieważ jako chrześcijaninowi nie wolno było mu poślubić swojej żony, muzułmanki. W razie powrotu grozi mu śmierć. Podczas wspólnej ucieczki jego żona utopiła się w Morzu Śródziemnym. Sami chce zostać w Niemczech i zapewnia o swojej wdzięczności. - Wszystkie rzeczy, jakie mam na sobie, dostałem od was - mówi. Ludzie odpowiadają oklaskami.
"Nie działamy wbrew władzom"
Sami i 1200 innych imigrantów zakwaterowanych jest na hamburskich terenach targowych w Karoviertel. Przed dwoma tygodniami ruszyła tam ogromna, prywatna akcja pomocy dla nowych przybyszy. Najpierw ludzie przynosili odzież i buty. Teraz zorganizowano już naukę niemieckiego, pomoc medyczną i nawet przedszkole prowadzone przez wolontariuszy. A to wszystko prywatnymi siłami i bez wsparcia magistratu, .
- Absolutnie nie działamy wbrew władzom - podkreśla Moritz Heisler w rozmowie z ARD. Z zawodu specjalista od logistyki koordynuje rozdawanie ubrań. Podobnie jak setki innych wolontariuszy codziennie jest w schronisku dla uchodźców, poświęca swój wolny czas.
- Nie chcemy uprawiać żadnej polityki, nie interesują nas żadne kwestie wyznaniowe; chcemy tylko po prostu pomagać ludziom - mówi.
"To nie nasze zadanie"
Wydział do spraw socjalnych hamburskiego magistratu cieszy się z takiego "otwartego na świat, hanzeatyckiego zaangażowania". Rzecznik władz miejskich przyznaje, że magistrat nie jest w stanie robić tego wszystkiego, co robią wolontariusze.
- Nie jest to zresztą naszym zadaniem - zastrzega. Władze wcale nie są takie opieszałe, jak twierdzono na zebraniu na stadionie. - Mamy ręce związane przepisami administracyjnymi, ale często przymykamy oko - zaznacza. Wolontariusze dostają do dyspozycji miejską infrastrukturę, żeby w ogóle mogli prowadzić swoją działalność.
Na rok 2015 i 2016 zaplanowano 500 mln euro więcej na rzecz pomocy uchodźcom; pieniądze te trzeba będzie jednak gdzie indziej zaoszczędzić.
- Ale to i tak za mało - twierdzi Christiane Schneider z partii Lewicy w Hamburgu w rozmowie z ARD. - Pieniędzy jest po prostu za mało. Kiedy będzie ich potem brakować dla szkół i placówek dla młodzieży, może powstać wielkie niezadowolenie.
Efektywne struktury w Berlinie
Takie niezadowolenie odczuwają już wolontariusze w Berlinie.
- Nie można dopuścić do tego, żeby miasto wycofywało się ze swoich podstawowych zadań - podkreśla Laszlo Hubert z inicjatywy "Moabit hilft" ("Moabit pomaga"). Po tym, jak grupa prywatnych osób przez kilka tygodni przejęła gros zadań związanych z zaopatrzeniem uchodźców mieszkających na terenie Krajowego Urzędu Zdrowia i Spraw Socjalnych "LaGeSo", przed tygodniem postanowiono wycofać się z koordynacji działań, bo jest to właściwie zadaniem władz miejskich. Pomimo tego codziennie przychodzi tam jeszcze ok. stu wolontariuszy, by pomagać przy wydawaniu posiłków czy pomocy lekarskiej.
- Oficjalnie już nas tam nie ma i najchętniej już od wczoraj byśmy się z tego wycofali, żeby tylko pomagać uchodźcom w pokonywaniu codziennych trudności - wyjaśnia Hubert. Magistrat ponoć się stara, ale pracuje za wolno. - Nasze struktury są znacznie efektywniejsze - twierdzi wolontariusz.
Dobra współpraca w mniejszych miastach
W ośrodkach mniejszych niż Hamburg czy Berlin atmosfera nie jest tak napięta. Do Blieskastel w Kraju Saary co tydzień trafiają nowi uchodźcy. Inaczej niż w ośrodku recepcyjnym Lebach, imigrantów kwateruje się tu decentralnie. Członkowie inicjatywy "Pomoc uchodźcom Blieskastel" i przedstawiciele władz miejskich witają osobiście nowych przybyszy.
- Po niejakich trudnościach na starcie teraz współpraca z władzami miejskimi przebiega znakomicie - twierdzi rzecznik inicjatywy Christoph Tiefensee. Ma wokół siebie 30 wolontariuszy. Starają się na własną rękę szukać mieszkań i organizują patronaty dla imigrantów. Do końca 2015 r. w 20-tysięcznym Blieskastel ma zamieszkać 260 imigrantów. Tiefensee przyznaje jednak, że nie wszędzie jest tak dobrze. - Znam miescowości, które kompletnie sobie z tym nie radzą - mówi.
Ma być pospolite ruszenie
Pod koniec września uchodźcy zakwaterowani teraz na terenach targowych w Hamburgu mają zostać rozlokowani w mniejszych schroniskach w całym mieście. Co nie oznacza, że hamburscy wolontariusze przestaną im pomagać. Powstało już 16 grup roboczych. Planowany jest ogromny powitalny festyn. Wystartowało też poradnictwo psychologiczne dla straumatyzowanych imigrantów.
Pod koniec zebrania na stadionie Heisler jeszcze raz łapie za mikrofon i wygłasza płomienny apel: - Chcemy, żeby nasze działania objęły cały Hamburg. A kiedy gotowy będzie Hamburg, zatroszczymy się o resztę Niemiec – mówi.
Pomimo ekscesów we Freitalu i Heidenau pomoc dla uchodźców w Niemczech zdaje się przyjmować formę istnego "pospolitego ruszenia".
Johannes Gross, ARD / Małgorzata Matzke