Spór o Checkpoint Charlie: muzeum czy hotel i biura?
5 grudnia 2018Checkpoint Charlie należy do najbardziej znanych, związanych z powojenną konfrontacją między Wschodem a Zachodem i zimną wojną, symbolicznych miejsc w Berlinie. To właśnie tutaj, 27 października 1961 roku naprzeciwko siebie stały gotowe do strzału amerykańskie i sowieckie czołgi, a od wybuchu trzeciej wojny światowej dzielił oba mocarstwa zaledwie mały krok.
Podczas prób sforsowania zasieków w okolicy przejścia zginęło kilka osób, w tym 18-letni Peter Fechter, zastrzelony przez enerdowskich pograniczników w czasie ucieczki do zachodniej części miasta. O jego losie przypomina niewielki pomnik w kształcie kolumny. Przeznaczone tylko dla dyplomatów i wojskowych przejście było też widownią spektakularnych ucieczek. W 1986 roku zdesperowany uciekinier przebił się przez graniczne zapory ciężarówką wyładowaną pięcioma tonami żwiru.
Kicz zamiast historii
Dziś dawne przejście graniczne należy, obok Bramy Brandenburskiej i Reichstagu, do ulubionych miejsc odwiedzanych przez miliony turystów z całego świata. Pomimo upływu niemal 30 lat, władze Berlina nie potrafiły zadbać o godne upamiętnienie tego miejsca. Zamiast rzetelnej informacji, spotykamy kicz – stragany z mundurami i czapkami enerdowskich i sowieckich żołnierzy, gazowe maski, odznaki i flagi.
Przy budce, gdzie dawniej dokonywano odpraw, można zrobić sobie zdjęcie z aktorami przebranymi za żołnierzy alianckich armii - USA, Wielkiej Brytanii, Francji czy ZSRR. Natomiast amatorzy mocnych wrażeń mogą zagrać w trzy kubki. Choć powszechnie wiadomo, że ten segment rozrywki obsługują zawodowi oszuści, naiwnych nie brakuje. Od lat trwa dyskusja, co powinno powstać na tym historycznym terenie, sprawiającym obecnie wrażenie „ziemi niczyjej”.
Inwestor planuje hotel i biura
Kolejni prywatni właściciele atrakcyjnych działek, sprzedanych przez władze miasta po 1990 roku, ogłaszali bankructwo, aż wreszcie w 2017 roku rząd Berlina podpisał list intencyjny z firmą Trockland. Nowy inwestor zapowiedział budowę hotelu oraz biurowca. Obiecał, że część pomieszczeń wynajmie miastu na muzeum zimnej wojny. Niemieckie media ujawniły niedawno, że udziały w międzynarodowym koncernie mają krewni zmarłego w 2006 roku dyktatora Turkmenistanu Saparmurata Nijazowa. Firma potwierdziła ten fakt, zastrzegając, że inwestor został „prześwietlony”, a jego kapitał pochodzi z własnej działalności, a nie ze „źródeł rodzinnych”.
Krewni dyktatora udziałowcami?
Dziennik „Tagesspiegel” przypomniał niedawno, że w Turkmenistanie zniesiono wolność mediów i prześladowano opozycję. Redakcja uznała za „niesłychaną” sytuację, że w miejscu, gdzie dawniej Zachód bronił wolności, obecnie w realizacji projektu budowlanego uczestniczy szwagier dyktatora. Przeciwko współpracy z Trockland wypowiedzieli się przedstawiciele Zielonych i Lewicy – partii tworzących wraz z SPD koalicję rządową w Berlinie.
Na posiedzeniu rządu Berlina we wtorek doszło do nieoczekiwanego zwrotu. Burmistrz stolicy Niemiec, socjaldemokrata Michael Mueller oświadczył, że będący przedmiotem sporu teren zostanie zagospodarowany inaczej niż przewidywała umowa z Trockland. Zdaniem Muellera, w porównaniu z 2017 rokiem sytuacja uległa zmianie. Do władz miasta dotarły nowe informacje o inwestorze, w rządzie Berlina nie ma zgody co do przyszłości terenu – mówił Mueller. Burmistrz oświadczył, że obecnie nie ma warunków do realizacji uzgodnionego wcześniej projektu.
Przedstawiciele inwestora zareagowali z oburzeniem na zmianę planów. „Władze Berlina okazały się być niesolidnym partnerem” – powiedziała rzeczniczka firmy. Zarzuciła Senatowi „złamanie słowa”. Nowy plan władz Berlina przewiduje powstanie osobnego budynku muzeum zimnej wojny oraz powiększenie obszaru niezabudowanego, kosztem powierzchni hotelu i biurowca planowanego przez Trockland, aby silniej wyeksponować ten obiekt. Nie wiadomo, czy inwestor zgodzi się na zmiany. W razie odmowy, władze Berlina mogą przejąć działki, co oznaczałoby jednak konieczność wypłacenia wysokiego odszkodowania – pisze „Tagesspiegel”.