Trump, prezydent i autor
9 stycznia 2017Sedno programu, dzięki któremu Donald Trump wygrał wybory prezydenckie, znajduje się w jego książce „Great Again! Jak uratuję Amerykę”. W maju 2015 ukazała się na niemieckim rynku, media prawie jej nie zauważyły. Inaczej publiczność: według wydawnictwa Plassen ukazało się już jej trzecie wydanie. Niemieckim czytelnikom Trump był znany dotąd głównie jako autor recept na sukces – jak zostać bogaczem. Szereg tych poradników ukazało się też w Polsce: „Nigdy się nie poddawaj! Receptura sukcesu według Donalda Trumpa", „Pokaż, na co się stać“, „Dotyk Midasa“ etc.
W USA znane są też już od dawna jego programowo-pragmatyczne książki. Wyraża w nich swoją troskę o przyszłość USA i rysuje wizje przyszłości. Takimi są chociażby wydane w 2000 i 2011 roku publikacje, w których Trump zapowiada, że znowu zrobi z Ameryki mocarstwo numer jeden na świecie i „kraj, na jaki zasługujemy”. Ich aktualizacją jest „Great Again!”. Motto wszystkich trzech jest podobne, we wszystkich wybija się szczególna perspektywa, w jakiej Trump postrzega politykę zagraniczną i bezpieczeństwa, w tym kontekście zwłaszcza Bliski Wschód i walkę z terroryzmem.
Największe zagrożenie dla pokoju na świecie
Na początku tysiąclecia amerykański miliarder zalecał „chirurgiczne uderzenie” wobec Korei Północnej. Przy okazji miałoby to być też ostrzeżenie dla „konspiracyjnych sojuszników” komunistycznej dyktatury: Iraku, Iranu, Libii i Chin. Wszystkie, zdaniem Trumpa, stanowią największe zagrożenie dla świata, obok Al-Kaidy Bin Ladena. Potencjał zagrożenia tej ostatniej biznesmen rozeznał trafnie. Irak i Iran były według niego wówczas na najlepszej drodze, by wejść w posiadanie bomby atomowej, przy czym przywództwo w Teheranie stanowiło większe zagrożenie, ze względu na posiadanie wysoko rozwiniętej techniki nuklearnej i rakiet, które wkrótce będą w stanie dotrzeć na amerykańską ziemię.
Od 2011 roku szczególnym zagrożeniem jest, zdaniem Trumpa, Iran, ponieważ amerykańska inwazja w Iraku, przed którą przestrzegał, nie tylko pochłonęła niebotyczne sumy, ale też znacznie wzmocniła wpływy Iranu w regionie. Trump ostro zaatakował prezydenta Baracka Obamę zarzucając mu niezdecydowanie wobec irańskiego przywództwa. Najwyższym celem polityki zagranicznej USA wobec Teheranu musi być położenie kresu jego nuklearnym apetytom, bowiem radykalny irański reżim albo sam sięgnie po tę broń, albo postawi ją do dyspozycji terrorystom – pisał Trump w 2011 roku.
„Bezwartościowa umowa atomowa“
W swojej ostatniej książce nawet nie wspomina Pakistanu i Libii, które uważał za niestabilne i niewdzięczne i od których jeszcze przed kilku laty chciał żądać zapłaty za pomoc militarną wyświadczoną im przez USA. W rozdziale „Polityka zagraniczna: walczyć na rzecz pokoju” Trump poświęca uwagę przede wszystkim przeciwnikom „Państwa Islamskiego” (IS), Iranowi i Chinom. Już we wstępie Trump skarży się, że rosyjski prezydent Władimir Putin, którego osobiście wysoko ceni, wymanewrował Obamę i postarał się w Syrii o sojusz, dzięki któremu niedługo będzie „jedynym zdolnym do działania przywódcą na świecie”. Pisząc o polityce zagranicznej powtarza ciągle te same utyskiwania: na Bliskim Wschodzie zostały utopione miliardy a Izrael, najważniejszy sojusznik Ameryki w regionie, został obrażony.
Nowa w „Great Again!” jest ocena porozumienia z Iranem jako „bezwartościowej nuklearnej umowy”. Skutek takiej polityki z punktu widzenia Trumpa: „Przekonanie o amerykańskiej wielkości, opinia o naszym kraju jako o przywódcy wolnego i niewolnego świata, zblakło”. Receptą Trumpa jest zobowiązanie, które powinno nałożyć na siebie USA, by dla celów odstraszania utrzymywać najsilniejszą na świecie armię a sojusznicy powinni partycypować w tym finansowo – właśnie tego oczekuje teraz Trump od Niemców.
„Pole bitwy”
Z punktu widzenia prezydenta elekta warunkiem rozbudowy zdolności bojowej jest ciągła gotowość do użycia przemocy. Podczas gdy co do Iranu, od którego Trump żąda zakończenia całego programu atomowego, nie ma żadnych zaleceń, w przypadku tzw. Państwa Islamskiego użycie przemocy jest niezbędne. Tym bardziej, że w Iraku i Syrii bojownicy IS siedzą na ropie, którą Amerykanie dawno już powinni byli „pozyskać”: „O ile doradcy wojskowi to zalecą, powinniśmy postawić do dyspozycji ograniczoną, ale wystarczającą liczbę wojsk lądowych”.
Co myśli na ten temat przyszły doradca Trumpa ds. bezpieczeństwa narodowego Michael Flynn? Także on opublikował minionego lata książkę o szczególnie bojowym tytule: „Pole bitwy. Jak możemy wygrać wojnę z radykalnym islamem i jego sojusznikami”. Właściwie nic łatwiejszego, jak stwierdził podczas prezentacji książki Flynn: wystarczy pozostawić wolną rękę przywódcom armii. Trudniejsze jest nie tylko uznanie islamizmu za wroga – który zagraża Amerykanom nie tylko fizycznie, ale też w wielu miejscach zmusza ich do przestrzegania szariatu – tylko również jednoznaczne zajęcie politycznego stanowiska.
Poglądy podobne tym, jakie reprezentuje Trump i Flynn, zdaje się mieć też przyszły minister obrony James Mattis. I nie chodzi tu tylko o zdanie, że w walce z islamskim terroryzmem gra toczy się także o obronę amerykańskich wartości. Mattis, podobnie jak Trump i Flynn, dostrzega wroga w Iranie, który jako „bojowy aktor wydarzeń” w regionie najbardziej zagraża sojusznikom USA na Bliskim Wschodzie. Zdaniem Mattisa IS jest bliski Teheranowi. „Iran nie jest wrogiem IS" – konstatuje. Już w 2014 roku opowiedział się za operacją lądową przeciwko IS z „odpowiednim kontyngentem wojskowym”. Ostro skrytykował rząd Obamy za kategoryczne odrzucenie interwencji lądowej i w 2015 roku oszkalował go na łamach magazynu „Time” określając politykę wojskową rządu jako „bezplanową”. Pod względem polityczno-militarnym za rządów Trumpa zmieni się to i owo w Waszyngtonie. Pytanie, jakie przyniesie to konsekwencje.
Joseph Croitoru / Elżbieta Stasik