Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie. Muzeum w Berlinie gotowe
19 czerwca 2021W przestronnym gmachu zabytkowego Deutschlandhaus, stojącego kilkaset metrów od Placu Poczdamskiego, czuć jeszcze świeżą farbę i zapach kleju. Tu i ówdzie uwijają się robotnicy, specjaliści od oświetlenia testują lampy, a w witrynach ustawiane są ostatnie eksponaty.
Zostało raptem kilkadziesiąt godzin do oficjalnego otwarcia Centrum Dokumentacji Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie – placówki poświęconej przymusowym migracjom, tym z przeszłości jak i obecnym. W pierwszej kolejności jednak powojennym wypędzeniom Niemców ze wschodnich terytoriów utraconych po drugiej wojnie światowej.
– Centrum wypełnia lukę, nie tylko w niemieckim krajobrazie pamięci. Ludzie dowiedzą się o przyczynach, wymiarach i konsekwencjach zarządzonych państwowo przesiedleń ludności. Naszym celem jest przekazanie tego wszystkiego na fundamencie nauki – mówi dyrektorka placówki Gundula Bavendamm.
Muzeum pod specjalnym nadzorem
Mało która niemiecka placówka muzealna wywoływała za granicą tyle zaniepokojenia, co ta mająca pokazywać historię wysiedleń. Kiedy pomysł jej utworzenia zgłosiła pod koniec lat dziewięćdziesiątych ówczesna szefowa Związku Wypędzonych Erika Steinbach, w wielu krajach, w tym Polsce, włączyły się sygnały alarmowe. Obawiano się niemieckiego przekręcania historii i prób zamiany sprawców w ofiary.
Ale także w samych Niemczech pomysł, czy raczej środowisko, w którym się narodził, budził obawy. Po długich politycznych przepychankach rząd Angeli Merkel powołał w 2008 roku państwową Fundację Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie, której powierzono zadanie budowy ośrodka upamiętniającego wypędzenia. W ten sposób udało się odciąć od sprawy kontrowersyjną Erikę Steinbach i zmniejszyć wpływy niemieckich ziomkostw. Merkel mówiła wówczas, że placówka ma upamiętnić zgrozę wypędzeń, bez umniejszania przyczyn, które do nich doprowadziły. – I chodzi tu przede wszystkim o pojednanie, pojednanie szczególnie z naszymi europejskimi sąsiadami – zaznaczała szefowa niemieckiego rządu.
Nie oznaczało to jednak końca wszystkich trudności. W nadchodzących latach kadrowa karuzela wyrzuciła z fotela kilku dyrektorów, zgrzytało też w radzie naukowej fundacji, z której odeszła część naukowców. W 2016 roku gorący stołek szefa fundacji objęła historyczka i menadżerka kultury Gundula Bavendamm. I doprowadziła projekt do końca. W środę 23 czerwca ośrodek otworzy swoje drzwi dla zwiedzających. Dwa dni wcześniej odbędzie się uroczysta inauguracja z udziałem kierownictwa centrum i kanclerz Merkel. Eriki Steinbach nie zaproszono.
– Kontrowersje ostatnich lat dotyczyły w gruncie rzeczy jednego pytania: jak przedstawić ucieczkę i wypędzenia Niemców po wojnie, aby nie powstała najmniejsza wątpliwość, że Niemcy są świadome swojej trwałej odpowiedzialności za zbrodnie drugiej wojny światowej i wymordowanie europejskich Żydów – mówi Bavendamm.
Europejski kontekst
Ekspozycje zajmują dwa piętra wyremontowanego Deutschlandhaus. Pierwsze piętro poświęcone jest europejskiej historii przymusowych migracji w dwudziestym wieku i pierwszych dekadach obecnego stulecia. Jeden z najnowszych eksponatów to kamizelka ratunkowa uchodźców docierających do Europy przez Morze Śródziemne.
Drugie piętro zajmują powojenne wysiedlenia Niemców. Jeden z kuratorów wystawy Jochen Krueger tłumaczy, że zwiedzających czeka tam chronologiczna podróż. Najpierw dowiadują się o tym jak Trzecia Rzesza prowadziła wojnę na wyniszczenie z milionami ofiar śmiertelnych, wysiedleniami i pracą przymusową. – Pod wpływem tych wydarzeń alianci ustalili nowy powojenny porządek dla Europy z nowymi granicami i masowymi przesiedleniami ludności – dodaje. Od tego momentu wystawa dotyczy już Niemców i ich powojennych losów.
Gundula Bavendamm zaznacza, że związek przyczynowo-skutkowy musi być jasny. – Bez nazistowskiej polityki wypędzenia i wyniszczenia, czternaście milionów Niemców nie straciłoby swojej ojczyzny. Nie zmienia to jednak faktu, że ich wypędzenie przez aliantów i kraje środkowoeuropejskie było przejawem bezprawia – mówi.
Nowe napięcia?
Pomysł utworzenia niemieckiego centrum upamiętniającego powojenne wypędzenia napsuł w przeszłości sporo krwi w relacjach polsko-niemieckich. Czy otwarcie centrum Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie znowu doprowadzi do napięć?
Znawca tematyki przymusowych przesiedleń ludności i historii stosunków polsko-niemieckich prof. Piotr Madajczyk mówi, że w ostatnich latach udało się znaleźć formułę, która umożliwiła wyciszenie emocji i konfliktów wokół powstającego muzeum.
– Według mnie nie ma tam treści, które budziłyby protest, które byłyby uważane za takie, które przemilczają naszą historię albo ją fałszują, czy też zmieniają relację ofiara-sprawca – mówi.
Madajczyk zasiada jako jedyny Polak w radzie naukowej fundacji. W 2015 opuścił ją razem z innym polskim historykiem Krzysztofem Ruchniewiczem. Był to protest przeciwko sposobowi wyboru nowego dyrektora placówki. Ale Madajczyk wrócił uznając, że w radzie naukowej powinien być ktoś z Polski. Współpracę z władzami muzeum w ostatnich latach ocenia dobrze. Jak mówi, zgłaszane przez niego uwagi były uwzględniane. Choć dodaje, że pracę nad tego typu muzeum zawsze są wielkim kompromisem.
Centrum Dokumentacji Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie chce być miejscem dialogu i porozumienia. Wydaje się, że w obecnej formie raczej nie stanie się magnesem przyciągającym konserwatywne środowiska wypędzonych, które z roku na rok są zresztą coraz mniejsze i tracą na znaczeniu.
Na konferencji prasowej poprzedzającej otwarcie placówki zapytano Gundulę Bavendamm, czy jej zdaniem Erika Steinbach byłaby zadowolona z ostatecznego kształtu placówki. Odpowiedziała dyplomatycznie, że ma nadzieję, że tak. Ale to wątpliwe. Steinbach, która głosowała w Bundestagu przeciwko uznaniu granicy na Odrze i Nysie, a obecnie wspiera antyimigrancką Alternatywę dla Niemiec, z pewnością wyobrażała sobie to miejsce zupełnie inaczej.