UE bez obowiązkowej relokacji
23 września 2020Przyjęty w środę (23.09.2020) przez Komisję Europejską pakiet zmian migracyjno-azylowych to reset reform z 2016 r., które upadły z powodu konfliktu o rozdzielnik uchodźców. Przyjęty dziś nowy projekt daje Komisji Europejskiej prawo do uruchomienia obowiązkowego „mechanizmu solidarnościowego” np. w razie dużego napływu migrantów na Maltę, ale kraje Unii będą mogły wybrać formę pomocy – relokację uchodźców (przybyszów z ewidentną potrzebą ochrony międzynarodowej), na co dostałyby wsparcie finansowe Brukseli, albo przeprowadzenie „powrotów”, czyli deportacji migrantów bez prawa do azylu.
– Jeden za jeden. Przyjęcie stu uchodźców równa się wzięciu odpowiedzialności za sto powrotów – tłumaczy nam Ylva Johansson, komisarz UE ds. wewnętrznych. Gdzie w przykładzie z Maltą i Polską migranci oczekiwaliby na deportacje? – Na Malcie, bo niecelowe byłoby przewożenie ich do innych krajów – mówi Johansson. Jednak Malta i Polska czy też Węgry mogłyby się też porozumieć co do innych form pomocy, w tym budowy ośrodków migracyjnych w tym maleńkim państwie śródziemnomorskim. Dopiero gdyby Polsce nie udało się przeprowadzić deportacji w ciągu ośmiu miesięcy (te terminy mogą być wydłużane), musiałaby przejść na relokacyjną formę pomocy.
Tylko w razie wyjątkowo dużych i nagłych kryzysów migracyjnych Komisja Europejska – projekt mówi o działaniu w warunkach wyższej konieczności – może dorażnie zalecić krajom Unii obowiązkową relokację, ale to byłoby poddane ocenie Parlamentu Europejskiego oraz unijnych rządów w Radzie UE. Ponadto Bruksela chciałaby uzyskać od krajów Unii z góry zdeklarowaną gotowość do pomocy (głównie relokacyjnej) na wypadek nagłych sytuacji awaryjnych, gdy np. na Morzu Śródziemnym wyłowiono sporą grupę migrantów.
Wyszehrad kontra Włochy?
Nowa reforma może prowadzić do swoistych „specjalizacji”, w ramach których część państw będzie przyjmować uchodźców, a inna zajmie się głównie deportacjami. Tyle, że odsyłanie migrantów np. do krajów Afryki może być niełatwe dla państw Unii bez tradycyjnych powiązań z tym regionem i słabymi kontaktami dyplomatycznymi. – Ale to można zmienić. Zainwestowanie w takie kontakty np. z Afryką, to też forma wspólnej polityki migracyjnej – przekonuje Johansson. Jednak po uruchomieniu „mechanizmu solidarnościowego” kraje Unii będą mogły wybierać kierunek deportacji, który im najbardziej pasuje.
Zaproponowana dziś wersja „elastycznej solidarności” relokacyjno-deportacyjnej, to próba kompromisu między krajami, które są kategorycznie przeciwne obowiązkowemu rozdzielaniu uchodźców na poziomie unijnym (w czerwcu Grupa Wyszehradzka, Słowenia, Łotwa i Estonia powtórzyły to w piśmie to Brukseli), a państwami wskazującymi na pożytki z unijnego rozdzielnika, co wiosną we wspólnym liście podkreślały Niemcy, Francja, Włochy, Hiszpania, Grecja, Cypr i Malta. Propozycja Komisji Europejskiej musi być zatwierdzona przez Parlament Europejski oraz przez unijnych ministrów w Radzie UE. Zapewne m.in. Włosi, którzy chcieliby permanentnej relokacji, będą kręcić nosem, że reforma to dużo za mało. Natomiast Polska od dawna sygnalizuje, że nie podoba jej się jakakolwiek forma „obowiązkowej solidarności” migracyjnej w Unii.
Dyskusje Rady UE nad pakietem migracyjnym (pierwotnie miał być ogłoszony ostatniej wiosny) rozpoczną Niemcy, które w tym półroczu sprawują prezydencję, ale rozstrzygnięcia najpewniej przesuną się na kolejny rok. Do zatwierdzenia pakietu migracyjnego formalnie wystarczyłaby większość kwalifikowana (15 krajów obejmujących 65 proc. ludności Unii), ale – wedle naszych rozmówców w Brukseli – nadal intencją instytucji UE pozostaje poszukiwanie „jak najszerszej większości”. To bowiem zwiększa szanse, że część krajów w przyszłości nie będzie sabotować reguł migracyjnych w Unii, jak robił Wyszehrad z relokacją w latach 2015-17.
Szybciej na granicach
– Musimy zmierzyć się z rzeczywistymi problemami. Moi rozmówcy mają czasem wrażenie, że do Unii nadal w nieregularny sposób napływa po dwa miliony ludzi rocznie. A teraz to jest przecież około 140 tys. rocznie, z czego dwie trzecie nie kwalifikuje się do azylu – mówi Johansson. Bruksela kładzie zatem nacisk na skuteczniejsze „powroty”, bo teraz deportuje się tylko 30 proc. migrantów bez prawa do azylu czy tez innej formy legalnego pobytu.
Komisja Europejska dziś zaproponowała, by migranci np. przybywający nielegalnymi trasami do Unii (np. przez morze do Grecji) byli już w ciągu pięciu dni rejestrowani i kwalifikowani do zwykłej lub przyspieszonej „procedury granicznej”. Tę drugą przewidziano dla przybyszów z relatywnie bezpiecznych krajów (wskaźnik tylko 20 proc. pozytywnych decyzji o ochronie międzynarodowej), czyli np. z Maroka lub Tunezji. Ich wnioski o azyl byłyby rozpatrywane w ciągu 12 tygodni (teraz np. na Lesbos średni czas od przybycia do decyzji, to 20 miesięcy), a ewentualne deportacje przeprowadzone w trakcie kolejnych 12 tygodni. Gdyby przykładowo Grecja lub Włochy nie poradziły sobie z tymi terminami, migranci trafialiby do zwykłej, nieprzyspieszonej procedury granicznej.
Organizacje pozarządowe ostrzegają, że „przyspieszone procedury graniczne”, to pokusa do lekceważenia międzynarodowego prawa do azylu. – Wniosek każdego migranta będzie nadal rozpatrywany odrębnie – tłumaczy jednak Johannson. Komisja Europejska wraz z unijną Agencją Praw Podstawowych chce monitorować, czy kraje UE przestrzegają – wynikające z konwencji międzynarodowych – obowiązku „nieodpychania” ludzi od granic w celu uniemożliwienia im zawnioskowania o azyl. – Teraz nie możemy reagować na takie doniesienia, bo nie mogę tego sprawdzić – tłumaczy Johansson.