Czesi nie chcą być drugim Budapesztem, ani drugą Warszawą
29 czerwca 2019Babisz nie ma jak dotąd zbyt wiele na sumieniu – pisze Jan Puhl. „Nie jest nacjonalistą, jak Jarosław Kaczyński w Polsce, i nie podporządkował sobie państwa w takim stopniu, jak Viktor Orban na Węgrzech. Zarzuty o korupcję przeciwko niemu są w porównaniu do korupcji panującej w partii rządzącej w Rumunii bagatelą” – ocenia dziennikarz „Spiegla”.
Pomimo tego od miesięcy na ulice czeskich miast wychodzą dziesiątki tysięcy demonstrantów. W ubiegłym tygodniu było ich 250 tys., co jest rekordem. To tak, jakby - biorąc pod uwagę liczbę ludności Czech – w Niemczech dymisji Angeli Merkel domagały się dwa miliony obywateli RFN.
Protesty prewencyjne
Demonstracje w Czechach są zdaniem Puhla „protestem prewencyjnym”. Demonstranci nie chcą dopuścić do tego, by Babisz przekształcił ich kraj w drugą Polskę czy Węgry: „rządzoną autorytarnie, nacjonalistyczną oraz izolowaną w UE”.
Nieufność Czechów wynika z ich dystansu wobec polityki partyjnej – tłumaczy Puhl. Czeska demokracja po zwrocie w 1989 roku nigdy nie była w pełni „zdrowa”, a u władzy były prawie zawsze rządy mniejszościowe, zawierające nietransparentne kompromisy z opozycją.
Puhl zwraca uwagę, że Babisz nie ma także za sobą większości parlamentarnej, a wspierany jest przez komunistów i prawicowo-radykalną SPD. Jej szef Tomio Okamura nienawidzi muzułmańskich migrantów i dąży do wyjścia Czech z UE.
Do rzadkości należy w Czechach otwarta rywalizacja opinii i programów, polityka uprawiana jest za zamkniętymi drzwiami. Czescy demonstranci mają tego dość – podsumowuje swój komentarz Puhl.