Korespondent „Bilda”: Moją misją było obalić NRD
9 listopada 2022„Natychmiast. Niezwłocznie“ – odpowiada wyraźnie zmieszany Guenter Schabowski, członek władz partyjnych NRD. Jest wieczór 9 listopada 1989 r. Niemiecki dziennikarz Peter Brinkmann dopytuje, kiedy wchodzi w życie rozporządzenie umożliwiające obywatelom NRD podróże na Zachód. Chwilę wcześniej włoski dziennikarz Riccardo Ehrman pyta o zasadniczą kwestię, czyli o rozporządzenie dotyczące wolności podróżowania obywateli NRD. Brinkmann siedzi w pierwszym rzędzie, przeczuwa, że tego wieczoru zanosi się na zmiany, ale to, co wydarzy się za chwilę, przerośnie jego oczekiwania.
Brinkmann do dziś mieszka w swoim ówczesnym służbowym mieszkaniu we wschodniej części Berlina. Tam, gdzie kiedyś była NRD. Przez 28 lat nieopodal stąd stał mur berliński.
DW: Przez godzinę wraz z innymi dziennikarzami słuchał pan 9 listopada 1989 roku cierpliwie konferencji prasowej z udziałem Guentera Schabowskiego. Kiedy pod koniec oznajmia on bez emocji, że obywatele NRD mogą po wielu latach, ot tak, natychmiast przekroczyć zachodnią granicę, sprawia pan wrażenie spokojnego. Nie był pan zdziwiony? Czy nie dotarło do pana, co właśnie się dzieje?
Peter Brinkmann*: Większość z nas na sali nie pojęła najważniejszego, czyli że granice są teraz rzeczywiście otwarte dla tych obywateli NRD, którzy mieli paszport. Rozporządzenie, które czytał Schabowski można dziś zobaczyć w Ministerstwie Sprawiedliwości Niemiec. W pierwszej części jest napisane, że każdy niezwłocznie może podróżować, jeśli posiada paszport. W NRD taki dokument miało być może dwa procent społeczeństwa. Zapisano, że każdy natychmiast, czyli od następnego dnia może o niego wnioskować. Nie trzeba było podawać powodu wyjazdu, co oznaczało, że władze NRD zezwalają na swobodne podróżowanie. Wtedy o tym nie wiedzieliśmy, bo nikt nam tego dokumentu nie udostępnił. Schabowski odczytał to dopiero wtedy, kiedy wtrąciłem głośno słowo „natychmiast”. Dopiero wtedy zatrzymał się na tym sformułowaniu. Gdyby to wcześniej odczytał, zapytalibyśmy, co to oznacza, a on by odpowiedział: „Przecież to jasne. Każdy kto ma paszport, może przejść przez granicę i wrócić”. Ale on tego tak nie odczytał. Zrobił to dopiero wtedy, kiedy na sali było już odczuwalne napięcie.
Czasem dobre pytanie, czy w tym przypadku wtrącenie, bywa ważniejsze od dobrej odpowiedzi...
– Kiedy czyta się ten dokument dziś, nie pozostawia on żadnych wątpliwości, ale wtedy partyjny język wszystko komplikował. A ponieważ nie chciano wierzyć w to, w co nie powinno było się wierzyć, to nie wierzono i tyle.
Może też dlatego, że Schabowski kompletnie bez emocji ogłosił coś, co zmieniło bieg historii Europy. Coś mi jednak podpowiada, że wiedział pan, iż nie skończy się na relacji z posiedzenia Komitetu Centralnego Socjalistycznej Partii Jedności Niemiec. Kiedy słuchał pan tego żmudnego, sprawozdawczego, partyjnego języka, miał pan przeczucie, że za moment będzie breaking news?
– Tak. Są w życiu takie przypadki, których właściwie nie powinno być. Coraz więcej ludzi opuszczało w tamtym czasie NRD przez Węgry i Czechy, ale też przez Polskę. Czesi i Węgrzy powiedzieli: koniec, zamykamy nasze granice, by nikt już do nas nie przyjeżdżał. Musicie pozwolić waszym obywatelom na wyjazd przez własne granice. Potem Schabowski powtórzył to zresztą na konferencji. Joerg Rommerskirchen, który był sekretarzem stanu w resorcie gospodarki Senatu Berlina Zachodniego, a którego dobrze znałem, uczestniczył w spotkaniu ze Schabowskim 29 października. Schabowski miał wówczas tłumaczyć, że władze NRD chcą, by obywatele mogli na Boże Narodzenie pojechać tam, dokąd pragną. Pytał, jak im to umożliwić. Niemcy z Zachodu odpowiedzieli, że osoby chcące podróżować będą potrzebowały paszport. Czas oczekiwania na dokument to sześć tygodni. Schabowski miał ripostować, że ludzie ci będą potrzebowali też dewiz. Do świąt było mało czasu. Reżim sam z siebie nie mógł zmienić NRD...
I dlatego zapytał pan Schabowskiego na konferencji, czy nowa regulacja dotyczy też Berlina Zachodniego?
– Tak. Rosjanie byli wściekli. Ambasador Rosji powtarzał: „Nie mogą tego zrobić!”. Jak bowiem obywatele NRD mieli przedostać się do RFN? Rosjanie musieli się zgodzić, by przekroczyli granicę, która była również granicą z państwami Układu Warszawskiego. Schabowskiemu było wszystko jedno. Uważał, że droga jest tylko jedna. Kiedy zachodnioniemiecka delegacja odjechała, Walter Mompert, ostatni burmistrz Berlina Zachodniego, stworzył grupę roboczą „Podróże”, w której znalazły się dwie osoby, które z kolei dobrze znałem. Jedną z nich był wspomniany Rommerskirchen. Grupa ta pracowała na rzecz „dnia X”, bo Schabowski zapewnił: jeśli to zrobimy, damy wam znać dzień wcześniej. Do tego czasu miało obowiązywać milczenie. Schabowski jednak nie dał znać, ale wszystko było gotowe. Grupa robocza wszystko opracowała i nikogo nie dziwiło, jak to możliwe, że nagle w nocy kursowały autobusy.
Dostał pan więc sygnał?
– Byłem akurat w Hamburgu, do którego wracałem co dwa tygodnie. Zadzwonił do mnie Rommerskirchen i powiedział: „Przyjeżdżaj, coś się dzieje”. Dopytywałem co, a on odpowiadał: „coś”. Poszedłem więc do naczelnego mojej gazety i powiedziałem, że muszę pojechać do Berlina Wschodniego. Zapytał po co, a ja na to, że coś się dzieje z murem. Dopytywał, czy upadnie, na co odpowiadałem, że nie wiem. „Skoro nie wiesz, to nie masz po co tam jechać” – skwitował. W końcu pożegnał mnie słowami: „Jedź tam!”.
I pojechał pan...
– Wyruszyłem o świcie z Hamburga. Na granicy spotkałem dwie urzędniczki, które sprawdzały mój paszport. Powiedziałem im: wkrótce ten absurd się skończy.
Jak zareagowały?
– Pukaniem w czoło. „Niech pan jedzie” – odparły.
Spotkał je pan jeszcze kiedyś?
– Tak! Dwa tygodnie później. Uśmiechnęły się i zapytały: „A co stanie się teraz?”. Odpowiedziałem: „Niemcy się zjednoczą”.
Ale zanim się zjednoczyły, był przełomowy 9 listopada. Jedzie więc pan na tę konferencję, siada w pierwszym rzędzie...
– Tak, byłem dużo wcześniej i przewiesiłem swoją kurtkę przez krzesło, by zarezerwować sobie miejsce. Nauczyłem się, że trzeba być blisko mikrofonu, bo jak ci nie udzielą głosu, to po prostu sam go zabierzesz. Zadałem na tej konferencji pięć pytań. Miałem pewnego rodzaju intuicję, wołając „natychmiast”, bo wiedziałem, że chcą otworzyć granice. Rommerskirchen powiedział mi: otworzą mur, ale nie zlikwidują go i taka też później była narracja w rozmowach telefonicznych między Gorbaczowem, Bushem, Kohlem i Thatcher. Granica jest otwarta, ale nie jest zlikwidowana. I tego się trzymajcie.
Dziś od razu byłyby tweety, dziennikarze sięgnęliby po telefony komórkowe. A wtedy? Co pan zrobił?
– Miałem dwa telefony w samochodzie. Jako pierwszy wyszedłem z sali, pobiegłem do samochodu i chciałem o tym poinformować, ale nie miałem jak, bo moje telefony nie działały. W Berlinie Wschodnim nie było masztu antenowego. Były wprawdzie komórki, ale działały tylko w zachodniej sieci. Pojechałem więc do hotelu, ubrałem się ciepło i wziąłem taksówkę. Chciałem zobaczyć przejścia graniczne. Nic innego nie miałoby sensu. Zanim dojechałbym do redakcji w Berlinie Zachodnim, wszyscy mieliby już newsa.
A wie pan, dokąd po konferencji pojechał Schabowski?
– Do domu. Nie miał wyrozumiałości dla tego dramatyzmu, bo tłumaczył sobie, że to zwykły policyjny akt: otwieramy granicę. Nie był świadomy tego, co wywołał. Myślał tak: otwieramy granicę, co potrzebujemy? Zgody Rosjan, którą dostaniemy, a potem uspokoimy Czechów. Będziemy cieszyć się z tego, że ludzie wyjeżdżają i znów wracają. Nie wkalkulowali tego, że ludzie będą biec przez granicę jeszcze tego samego wieczoru. Zamysł był taki, by ogłosić to 9 listopada i powiedzieć, że od 10 listopada możecie podróżować. Wydarzenia nabrały swojego tempa, ale generalnie to, co się stało, było zamierzone. Tylko w innym tempie. Ludzie mieli 10 listopada wnioskować o paszport.
Ale 9 listopada wieczorem w telewizji usłyszeli coś innego. W NRD konferencja była transmitowana, na Zachodzie natychmiast zareagowano.
– Decydująca była zapowiedź telewizyjna Hansa Joachima Friedricha w głównym wydaniu wiadomości o godzinie 20:00, kiedy poinformował, że granica jest otwarta, choć wcale jeszcze nie była. Ludzie pomyśleli, że skoro tak donosi zachodnioniemiecka telewizja, której wierzyli, to trzeba to sprawdzić, bo być może jutro znów ją zamkną.
Do dziś wszyscy zastanawiają się, jak to było możliwe. Jak Schabowski, który był profesjonalistą, mógł tak namieszać?
– Przeczytał, co było na kartce. Wcale się nie przejęzyczył. Po prostu nie przeczytał tego przed konferencją dokładnie, bo dostał ten tekst dopiero do rąk podczas konferencji. A ponieważ uczestniczył w jego przygotowaniu, myślał, że wie, co jest tam napisane. Przeczytał to prawidłowo, ale my już nie chcieliśmy słuchać.
Pana wtrącenie „natychmiast” przyczyniło się do tego.
– Po co miałem jeszcze dłużej go słuchać, skoro potwierdził moje słowa.
Ale nie dodał, że rozporządzenie wchodzi w życie kolejnego dnia.
– Bo nie miał jak. Wszyscy mu przerywali.
Wielu twierdzi, że mogło dojść do niebezpiecznej sytuacji, bo strażnicy na przejściach granicznych zostali zaskoczeni.
– Nie sądzę. Z czasem zostali poinformowani. Poza tym nie otrzymali przeciwnego polecenia, by uszczelnić granicę. Żołnierz słucha rozkazów, a jeśli ich nie ma, nie robi nic. Nikt nie planował użycia broni. Na zdjęciach spod Bramy Brandenburskiej widać, że strażnicy nie mają broni. Wcześniej chodzili z kałasznikowami. Miało być tak, jak się stało. Erich Mielke (wieloletni minister bezpieczeństwa NRD i szef STASI – red.) powiedział następnego poranka do Schabowskiego: „Dobrze się spisałeś”.
Wydawca gazety, dla której pan pracował, koncern Springer, postawił swój wieżowiec tuż przy murze berlińskim. Czy dla pana jego obalenie było poniekąd misją? Czy po to został pan korespondentem w NRD?
– Tak właśnie było. Miało to związek z moimi rodzinnymi powiązaniami. Jako dziecko spędzałem ferie w strefie wschodniej i już wtedy w gazetce szkolnej napisałem, że ten system jest do niczego i musi upaść. Kiedy otrzymałem akredytację korespondenta z miejscem zamieszkania w NRD, powiedziałem urzędnikowi, który mi ją wydawał: „Chcę, żeby pan wiedział, że moje zadanie polega tylko i wyłącznie na tym, by zlikwidować NRD”. Mężczyzna wstał, podał mi rękę i odpowiedział: „A moje zadanie polega na tym, by do tego dopuścić”. Założyliśmy się i wygrałem.
*Peter Brinkmann – niemiecki dziennikarz, w 1989 roku korespondent gazety „Bild" w NRD. Na słynnej konferencji prasowej 9 listopada 1989 roku zadał Guenterowi Schabowskiemu kluczowe pytania. Kilka godzin później upadł mur berliński.