„Ekstremiści wykorzystują teraz swoje pięć minut” [WYWIAD]
14 kwietnia 2015Lokalni politycy w Saksonii, a także Saksonii-Anhalt coraz częściej są zastraszani, otrzymują pogróżki. Jak Pan tłumaczy to natężenie agresji i radykalizację postaw?
Ruch Pegida ciągle jest szkalowany i nikt go nie bierze na serio. To jest powodem obecnych ksenofobicznych wynaturzeń. Lewicowi i prawicowi ekstremiści wykorzystują swoje pięć minut. Pomimo, że nie stanowią większości wśród protestujących obywateli. Najwyraźniej – i to jest niepokojące – coraz bardziej pogłębia się podział w społeczeństwie. Starania o dialog i porozumienie są sabotowane. Tak, jakby istniało zainteresowanie tym, by uniemożliwić porozumienie.
A kto byłby zainteresowany podzieleniem społeczeństwa?
Nie łatwo jest odpowiedź na to pytanie. Z mojego punktu widzenia mamy do czynienia z psychodynamiką: Wygląda to jak relacje między rodzeństwem. Często się spiera, jeśli w postępowaniu rodziców, czyli władzy, coś mu się nie podoba. Prawie nigdy nie zdarza się, że rodzeństwo trzyma sztamę, żeby coś wspólnie uzyskać od rodziców. Chodzi o zwrócenie na siebie ich uwagi. Jeśli to przeniesiemy na obecną sytuację społeczną, to obywatele stoją naprzeciw siebie jak to rodzeństwo – jak Pegida i Kontrapegida, prowadzą nierzeczowe dyskusje, a zasadniczych deklaracji złożonych na papierze w ogóle nie wcielają w życie. Coraz bardziej zwalczają się nawzajem. Teraz nieświadomie szukają kozła ofiarnego, jakiejkolwiek okazji, aby dać wyraz swemu niezadowoleniu. Sytuacja ta jest bardzo niebezpieczna. Pegida była jednak tylko siłą napędową a nie przyczyną jej powstania ruchu.
Jak obecnie postępuje się z ruchem Pegida?
Cały ten ruch protestu, który wziął początek z ruchem Pegida, cechuje różnorodność, jeśli chodzi o problemy. Silnie do głosu dochodzą niepokój, strach, obraza, zniewaga. Przyczyną tego jest polityka zjednoczenia Niemiec. Dotychczas nie dokonano jeszcze żadnej pełnej, krytycznej oceny zjednoczenia z punktu widzenia mieszkańców Niemiec wschodnich.
Na to nakłada się stan niepewności w związku z ogólną sytuacją na świecie. Co będzie z kryzysem finansowym? Co grozi w wyniku konfliktu ukraińskiego i jak go rozumieć? Jak opiekować się i integrować uchodźców? O jaki islam chodzi, jeśli mówi się, że należy on do krajobrazu kulturowego do Niemiec? To wszystko są kwestie, o których politycy nie wypowiedzieli się jeszcze wystarczająco. Nie systematyzują, nie tłumaczą tego, co jest skomplikowane – z drugiej strony za mało też precyzują jak w zdaniu „islam należy do krajobrazu kulturowego do Niemiec”. Jaki islam?
To jeszcze bardziej dezorientuje. A skutkiem tego jest ciągle potęgujący się niepokój, niekiedy artykułowany w tępy i prymitywny sposób.
Na początku ruch społeczny Pegida był zniesławiany wyzwiskami i przypisywany radykalnej prawicy. Wszelkie próby podjęcia merytorycznej dyskusji, w mojej ocenie, jeszcze się nie powiodły. Saksońska Centrala Edukacji Obywatelskiej starała się o podjęcie takiego dialogu. Ale nie udało się poczynić dużych postępów.
Ton protestów na ulicy zaostrzył się, a osobie postronnej trudno jest dostrzec gotowość do dialogu…
Problem stanowi psychologia tłumu. Na manifestacjach górę bierze to, co prymitywne. Najbardziej chwytliwe są krótkie hasła. Niczego się nie rozgranicza. To jeszcze bardziej wszystkich nakręca i mobilizuje.
Na starostę z Miśni Arndta Steinbacha posypała się krytyka za to, że przemówił na manifestacji NPD. Jak Pan to ocenia?
Prawicowy ekstremizm jest jednoznacznie aberracją. Ale jeśli coraz więcej ludzi to prociąga, jest to sygnał alarmowy. Wtedy coś nie jest w porządku. Ludzi radykalizuje sytuacja w naszym społeczeństwie. Nie możemy więc powiedzieć: „Z tymi nie rozmawiamy! To są trędowaci!” Politycy muszą teraz nawiązywać kontakty, szukać możliwości rozmowy. Przeciwieństwem odizolowania jest dialog, zmaganie się z problemami.
Władze Saksonii informowały o polityce azylowej na twitterze. Czy takie kampanie informacyjne odnoszą jakiś skutek?
Nie, na pewno nie. Dlaczego politycy tak bardzo obawiają się bezpośredniej rozmowy? Nie rozumiem. Jasne, że do tego potrzebna jest cierpliwość i pewne zdolności. Ale należy zdobyć się na taki wysiłek. Ludzie zradykalizowali się nie bez przyczyny. Pracownicy społeczni, mediatorzy i psycholodzy powinni wspierać komunikację.
A jak Pan ocenia doniesienia mediów o Pegidzie?
Już nie ma jednostronnego dewaluowania protestów jak na samym początku. Oceny są zróżnicowane. Są dyskusje o ustawodawstwie azylowym albo na przykład kompleksowe opisy islamu.
Na ile protesty są też działaniami na przekór, wbrew politycznej poprawności?
To na pewno odgrywa pewną rolę. Ten przymus do politycznej poprawności nasila się. Uważam to za sygnał wzrostu niepewności w społeczeństwie. To oznacza mniej tolerancji, mniej liberalizmu: Jeśli ktoś myśli o czymś inaczej, niż nakazuje to kanon poprawności politycznej, szybko jest ignorowany, wyszydzany i pomijany. Zamiast podjąć próbę zrozumienia jego racji.
Co Pan prognozuje na najbliższe miesiące ?
Wszystko zależy od tego, czy zostanie podjęty dialog społeczny, czy politycy zechcą wysłuchać krytyki i trosk ludzi. Może się też zdarzyć, że cały ten ruch społeczny przestanie istnieć. Ale to nie rozwiąże problemu. Jak długo ludzie jeszcze wychodzą na ulice, jest dobrze. Nie jest niebezpiecznie. Politycy i społeczeństwo mają większe możliwości do otwartych działań. Powtarzam: Jeśli protesty znikną z przestrzeni publicznej, problemy pozostaną.
mdr.de / Barbara Cöllen
*dr Hans-Joachim Maaz - psycholog, Dyrektor Instytutu Psychanalizy w Halle, badał wpływ represji państwa i rodziny na psychikę ludzi w NRD.