Historyk: pomnik tylko dla Polaków szansą na pojednanie
12 września 2018Boehler polemizuje na łamach „Frankfurter Allgemeine Zeitung" z Martinem Austem z Bonn, który w opublikowanym dwa tygodnie temu materiale uznał pomnik poświęcony wyłącznie polskim ofiarom za „nie najlepszy pomysł”, który może wywołać spory o kulturę pamięci i jej nacjonalizację.
Boehler – wykładowca historii na Uniwersytecie im. Schillera w Jenie zaznacza na wstępie, że zgadza się ze zdaniem Austa, iż „wszystkie ofiary wojny zasługują na równy szacunek”. Zastrzega jednak, że więcej argumentów przemawia za odrębnym upamiętnieniem polskich ofiar wojny i okupacji.
Jego zdaniem pomnik ofiar niemieckich zbrodni wojennych i okupacyjnych nie może być skierowany wyłącznie do Niemców, lecz musi uwzględniać odczucia i doświadczenia naocznych świadków wojny i ich potomków. Konieczne jest podejście uwzględniające wszystkie aspekty, aby nie urazić ofiar.
Nie wrzucać ofiar do jednego worka
„Ofiar nazistowskiej wojny i polityki zagłady w Europie Wschodniej nie wolno wrzucać do jednego worka” – podkreśla Boehler. Historyk zwraca uwagę, że „Wschód”, tak jak ten obszar rozumieją Niemcy, w rzeczywistości nie istnieje. Z pomnikiem dla „ofiar na Wschodzie”, bez bardziej precyzyjnego określenia, o kogo chodzi, nie będzie się identyfikować żadna grupa ofiar.
Proponowany pomnik dla Polaków ma być poświęcony ludziom, którzy w okupowanej przez Niemców Polsce mieszkali i cierpieli. Bohler zaznacza, że tragiczne skutki niemieckiej okupacji są w Niemczech w dużej mierze nieznane, a w Polsce, gdzie każda rodzina straciła bliskich podczas niemieckiej okupacji, panuje z tego powodu wielkie rozczarowanie.
Brak wiedzy o niemieckiej okupacji
Zdaniem Boehlera, Polsce jako największemu „nieznanemu” sąsiadowi Niemiec i miejscu, gdzie miał miejsce Holokaust, przypada szczególna rola. „Nie może nam być obojętne, że obok nas mieszka niemal 40 mln ludzi, a wśród nas dodatkowo ok. 2 mln, z którymi łączy nas tak skomplikowana i pełna obciążeń historia, o której istnieniu do 1945 r. i jej znaczeniu po 1945 r. przeciętny obywatel tego kraju (Niemiec) nic nie wie” – czytamy w „FAZ”. Pomnik Polaków „byłby sygnałem i zapoczątkowałby równocześnie konieczną pracę edukacyjną, a także byłby bodźcem do refleksji” – pisze Boehler.
Historyk polemizuje z wysuwanym przez Austa i innych krytyków poglądem, że pomnik poświęcony tylko Polakom „otworzyłby drzwi do nacjonalizacji dyskursu o ofiarach”. Jego zdaniem jest wręcz przeciwnie. Polska była przed wojną etnicznym tyglem. Zwolennicy pomnika nie chcą czcić etnicznych Polaków, lecz obywateli II Rzeczpospolitej, do której zaliczali się także Żydzi i Ukraińcy. Szacunek dla wszystkich ofiar nie oznacza automatycznie miejsca pamięci lub pomnika dla wszystkich ofiar – podkreśla Boehler. Historyk zwraca w tym miejscu uwagę na kontrowersyjną rolę Związku Sowieckiego, który „najpierw był sprawcą, a dopiero potem ofiarą”.
Podwójna rola Związku Sowieckiego
Pomnik dla wszystkich ofiar nie będzie jego zdaniem w stanie odzwierciedlić tej skomplikowanej sytuacji – uważa niemiecki historyk. „Jak można upamiętnić ofiary w krajach okupowanych początkowo przez Związek Sowiecki razem z ofiarami niemieckich zbrodni w ZSRR, nie urażając żadnej z tych grup?” – pyta.
Zbiorowa forma upamiętnienia byłaby oczywiście prostsza od mozolnego uwzględniania zawirowań wojennych, przede wszystkim rozbicia przy użyciu siły i okupacji krajów położonych między Niemcami a Rosją, realizowanego do 1941 roku wspólnie z ZSRR – przyznaje Boehler. Jak podkreśla, pomnik w centrum Berlina nie może jednak zdegradować Paktu Ribbentrop-Mołotow do roli „marginalnego epizodu” w niemieckiej historii.
Szansa na pojednanie
„Pomnik Polaków stwarza natomiast szansę na zbliżenie obywateli dwóch krajów podzielonych wskutek niemieckich zbrodni wojennych i okupacyjnych. Na końcu takiego procesu może kiedyś dojść do pojednania. Czy właśnie to nie powinno być celem i sensem takiego pomnika?” – pyta w konkluzji Jochen Boehler.