Odyseja do Europy [Reportaż]
23 kwietnia 2015Majid zwlekał długo. W końcu zdecydował się opuścić swoją ojczyznę. Od wybuchu wojny w 2011 roku życie w Syrii stało się nie do zniesienia. Majid al-Yousuf (nazwisko zmienione przez redakcję) wyruszył w drogę: z Damaszku przez Turcję, Algierię, Libię i Włochy do Niemiec.
– W Damaszku studiowałem informatykę, na szóstym semestrze – mówi Majid w rozmowie z Deutsche Welle – Sytuacja stawała się jednak coraz trudniejsza, rzuciłem więc studia. Razem z młodszym bratem przekonaliśmy ojca, żeby sprzedał samochód. Nasz wujek pożyczył nam jeszcze resztę pieniędzy, tak, że w sumie mieliśmy na ucieczkę 8 tys. dolarów.
W przygotowaniach pomagali Majidowi i jego bratu przyjaciele. Wsparcie znaleźli też w sieciach społecznościowych, gdzie Syryjczycy, którym udało się dotrzeć do Europy, radzili im, co robić, jaką wybrać trasę. – W ten sposób nawiązaliśmy kontakt z grupą przemytników z Algierii, która z kolei miała kontakty z przemytnikami w Libii – opowiada młody mężczyzna.
W rękach przemytników
Z lotniska droga wiodła w kierunku libijskiej granicy. Zebrała się grupka dwunastu Syryjczyków. – Każdy z nas zapłacił za tę część podróży 300 dolarów. Krótko po tym, jak wyruszyliśmy, przejęli nas inni przemytnicy, którzy przeszmuglowali nas przez granicę na libijską pustynię – relacjonuje Majid. Tam odebrali ich jeszcze inni przemytnicy, z którymi grupka dotarła na wybrzeże Libii. – Po parogodzinnym odpoczynku ruszyliśmy dalej.
Za przeprawę do Włoch przemytnicy kasowali z reguły po 600 dolarów od osoby. – My zapłaciliśmy 1100 dolarów, bo chcieliśmy, żeby traktowano nas na łodzi przyzwoicie, żebyśmy dostali coś do picia i jedzenia i żebyśmy znaleźli się w jednej łodzi – opowiada Majid. Syryjczycy szybko się jednak przekonali, że się przeliczyli: – Zabrali nam bagaż, żeby zmniejszyć ciężar ładunku i móc zabrać jeszcze więcej ludzi.
W Libii Majid zauważył przede wszystkim jedno. – Wszyscy przemytnicy tworzą jedną wielką siatkę. Każda grupa co prawda kontroluje swój obszar, ale myślę, że wszyscy razem tworzą jedną bandę – stwierdza. Jeszcze coś przychodzi mu do głowy. – Libijscy żołnierze widzieli wprawdzie naszą ucieczkę, ale żaden nie kiwnął nawet palcem – dodaje Majid.
Podobne obserwacje zebrał niemiecki dziennikarz Wolfgang Bauer. Razem z przyjacielem podał się za uchodźcę, który chciał przedostać się przez Morze Śródziemne, z Egiptu do Włoch. Podróż nie doszła jednak do skutku i Bauer pojechał do Libii. W Misracie na wybrzeżu Morza Śródziemnego i w Zuwarze, 60 km od granicy z Tunezją, mógł z bliska obserwować przemytników. „Pracowali” na oczach wszystkich.
Zupełnie inna sytuacja jest w Tobruku, na północnym wschodzie kraju. W Libii rywalizują z sobą o władzę dwa rządy i dwa parlamenty. Libijska Izba Reprezentantów, mająca siedzibę w Tobruku, zwalcza przemytników, bo nie chce się narazić Zachodowi. Zachód bowiem uznaje za legalny rząd w Tobruku, a nie islamistyczny Powszechny Kongres Narodowy w stołecznym Trypolisie.
Koszmar na Morzu Śródziemnym
Dla Majida portowe miasto Zuwara było początkiem kolejnego etapu podróży. – Wsiedliśmy do małego pontonu, którym zostaliśmy przewiezieni na większą łódź. Tam zaczął się koszmar – opowiada. Na łodzi było blisko 300 osób. Młodzi mężczyźni musieli zejść pod pokład, do maszynowni. Kobiety i dzieci zostały na pokładzie.
- Pod pokładem było strasznie gorąco. Prawie nie było czym oddychać. Był tylko jeden jedyny luk, przez który wpływało przynajmniej trochę powietrza. Mimo to wielu pasażerów wymiotowało i straciło przytomność. Sytuacja była nie do zniesienia.
Majid z bratem i jego przyjaciele czuli się poza tym oszukani. – Zapłaciliśmy po 1100 dolarów, ale traktowano nas tak, jakbyśmy zapłacili 600 – podkreśla.
Podróż bez gwarancji przeżycia
Gehenna trwała sześć godzin. W końcu łódź natknęła się na patrol włoskiej straży przybrzeżnej. Włosi zabrali jej pasażerów na pokład i przewieźli do centrum dla uchodźców; tu dostali coś do picia i jedzenia i pierwszy od wielu dni dach nad głową.
Pasażerowie opowiadali później, że przy sterze nie siedział żaden z przemytników, prowadzenie łodzi zostawili oni jednemu z pasażerów, który miał nieco pojęcia o nawigacji. – Wcisnęli mu do ręki nawigację GPS i telefon satelitarny. W podbramkowej sytuacji miał skontaktować się z włoskimi służbami ratunkowymi – opowiada Majid.
Majid dotarł do Włoch, później do Niemiec. Kiedy opuszczał Syrię, nie miał żadnej gwarancji, że dotrze do Europy żywy. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Dla tysięcy Morze Śródziemne stało się ostatnim przystankiem.
Falah Elias / Elżbieta Stasik