Rumunia i Bułgaria 10 lat w UE. Problemy podobne do polskich
2 stycznia 2017Jej życie zaczęło się w roku 2009, dwa lata po wejściu jej kraju w poczet Unii Europejskiej. Rumuńska lekarka Elena Ioana Braicu dostała wtedy możliwość pracy w jednej z największych klinik w Niemczech, berlińskiej Charité.
– W Rumunii żyłam na zupełnie przyzwoitym poziomie, ale chciałam sobie udowodnić, że w lepiej funkcjonującym systemie mogę zacząć nawet od zera – opowiada Braicu w rozmowie z Deutsche Welle. Lekarka nie może sobie wyobrazić powrotu do Rumunii.
– Nie mogłabym znowu przyzwyczaić się do rumuńskiego systemu służby zdrowia. W Niemczech dużo więcej się pracuje, ale są tu dużo lepsze możliwości zrobienia kariery.
Na lepsze szanse liczyła także Anna Dimitrowa, kiedy wyjeżdżała z Bułgarii przed 20 laty. Czterdziestolatka jest dziś w RFN jedną z niewielu top menedżerek o obcych korzeniach. – Po przełomie stało się dla mnie dość szybko jasne, że będę studiować za granicą. Chciałam studiować ekonomię i dowiedzieć się z pierwszej ręki, jak funkcjonuje gospodarka rynkowa.
Do studiów podeszła bardzo ambitnie i zbierała zasłużone laury – była najlepszą studentką na swoim roku na uniwersytecie Erlangen-Norymberga. Bezpośrednio po studiach dostała pracę u Mannesmanna, dziś zasiada w zarządzie koncernu, przemianowanego na Vodafon.
Niemiecki rynek pracy beneficjentem imigracji
Taką drogą jak menedżerka Anna Dimitrowa poszło już tysiące młodych Bułgarów. Jak podaje urząd Statista, w roku 2015 w Niemczech mieszkało ponad 225 tys. bułgarskich obywateli. Wielu z nich ma ponadprzeciętne kwalifikacje. I podczas gdy niemiecki rynek pracy jest beneficjentem tej imigracji, dla Bułgarii bilans wypada raczej negatywnie. Bułgarska Akademia Nauk obliczyła, że za 5 do 10 lat w kraju będzie brakować około 400 tys. specjalistów. Z podobnymi problemami boryka się Rumunia, która razem z Bułgarią wstąpiła do UE w 2007 roku. Co prawda obydwa te kraje bardzo skorzystały z pieniędzy wysyłanych przez emigrantów rodzinom pozostałym w kraju, ale deficyt fachowców staje się coraz bardziej dotkliwy. Najsilniej odczuwa się te braki w ochronie zdrowia.
W ciągu ostatnich 10 lat z Rumunii wyjechało około 43 tys. lekarzy i farmaceutów. Tylko w samych Niemczech pracuje około 5000 z nich.
Dwie strony medalu
Młody rumuński stomatolog Kostas Ifandopol przed trzema laty zdecydował się wyjechać do Berlina. Nie ukrywa, że zrobił to ze względów finansowych.
Po studiach w Bukareszcie pracował przez rok jako dentysta w Rumunii. Ale już wkrótce zorientował się, że w swojej ojczyźnie nie będzie mógł nigdy zrealizować marzenia o własnym gabinecie dentystycznym.
– Długofalowo mam w Niemczech o wiele lepsze szanse. Tu mogę dostać korzystny kredyt w banku i nie muszę na jego spłacenie pracować 40 lat, tylko może 15 albo 20 – opowiada Ifandopol w rozmowie z Deutsche Welle. Teraz pracuje w jednym z berlińskich prywatnych gabinetów dentystycznych i przyznaje, że zarabia tu mniej więcej 10-krotnie więcej niż w podobnym gabinecie w Rumunii.
Taką samą drogą podąża coraz więcej bułgarskich lekarzy. Na 7-milionową populację Bułgarii dziś przypada 28 tys. lekarzy. Przed 7 laty było ich jeszcze 35 tys. I podczas gdy Bułgaria i Rumunia z obawami patrzą w przyszłość, niemieckie kliniki korzystają z tego, że imigranci z Europy Wschodniej tak chętnie podejmują tu pracę.
Bez lekarzy z Europy Wschodniej, w niektórych regionach Niemiec brakowałoby medycznego personelu – wyjaśnia Jalid Sehouli, dyrektor kliniki ginekologicznej w Charité. Urodzony w Berlinie syn marokańskich imigrantów świadomie stawia na wielokulturowość w doborze pracowników. – Nasz ordynator jest z Bułgarii, pani Braincu z Rumunii, mamy jeszcze jedną młodą lekarkę z Bułgarii. Całe to grono ma dobre wykształcenie, zna języki i bardzo szybko wciągnęło się w tutejszy system – wylicza.
Negatywne konsekwencje
Według aktualnych badań ONZ około 3,4 mln Rumunów pracuje za granicą. Także populacja Bułgarii w ostatnich dziesięcioleciach mocno się skurczyła. Od czasu politycznego przełomu w 1989 r. ponad milion obywateli opuściło ten kraj. Ta emigracja ma bardzo negatywny wpływ na bułgarską gospodarkę, ponieważ wielu emigrantów to świetnie kwalifikowani fachowcy – podkreśla Mitko Vasilev, prezes Niemiecko- Bułgarskiej Izby Przemysłowo-Handlowej. Coraz częściej niemieccy inwestorzy użalają się na brak dobrze wykształconych fachowców w Bułgarii.
Z badań nad migracją wiadomo, że w rzeczy samej nie jest tragedią, kiedy lepiej wykształceni ludzie wyjeżdżają ze swoich krajów – podkreśla Herbert Bruecker, naukowiec z Instytutu Badań Rynku Pracy i Działalności Zawodowej (IAB) w Norymberdze. Kiedy więcej inwestuje się w edukację, nie musi to od razu oznaczać utraty kapitału ludzkiego. Poza tym wielu ludzi wyjeżdża obecnie za granicę tylko na kilka lat, by potem wrócić ze zdobytym doświadczeniem. Ale to nie oznacza, że nie jest to problematyczne, szczególnie jeżeli skutkiem tego są braki w tak ważnych dziedzinach jak służba zdrowia.
Powrót do domu z niemieckim mężem
Tak więc problem drenażu mózgów będzie jeszcze przez długi czas zaprzątał uwagę Bułgarii i Rumunii. Jak wynika z sondażu Fundacji Eberta, 43 proc. Bułgarów i 40 proc. Rumunów ma zamiar opuścić swój kraj. Lecz historie takie jak Bułgarki Tani Schnell są promykiem nadziei. Po studiach w Niemczech powróciła do ojczyzny, przywożąc ze sobą niemieckiego męża. W najbiedniejszym kraju UE potrafili zbudować sobie egzystencję.
– Wróciłam, bo kocham Bułgarię i chcę coś dobrego zrobić dla kraju – przyznaje Tanya. Matka dwojga dzieci poświęca się ochronie środowiska i ani przez chwilę nie żałuję decyzji o powrocie.
– W Bułgarii brak mi co prawda niemieckich bibliotek, ścieżek rowerowych, placów zabaw dla dzieci i dobrej opieki medycznej. Ale jednocześnie mam uczucie, że tu bardziej się przydaję, że tu dużo więcej mogę dokonać niż w Niemczech np. dla ochrony środowiska. To dodaje mi sił.
Daria Popowa, Lavinia Pitu / Małgorzata Matzke