Wojna w Ukrainie: test dla relacji Niemiec i USA
6 lutego 2023Czujesz się jak w Dniu Świstaka? To nie tylko dlatego, że w USA właśnie go obchodzono. Ciężko wypracowana decyzja zachodnich sojuszników w sprawie czołgów dla Ukrainy to tylko najnowsza odsłona negocjacji na temat wsparcia, które powtarzają się od inwazji Rosji.
Zaczyna się od stanowczego „nie” – czy to dla ciężkiego uzbrojenia, zaawansowanej obrony powietrznej czy pojazdów opancerzonych najwyższego poziomu – które powoli mięknie do „tak”. Ale dopiero po tygodniach negocjacji, technicznych wymówek i wysiłkach sojuszników, aby pokazać jedność – nawet jeśli ci, którzy chcą działać szybciej, wywierają presję na bardziej niechętnych partnerów.
W przypadku Stanów Zjednoczonych i Niemiec – największych członków Sojuszu, szczególnie pod względem potęgi gospodarczej, potencjału przemysłowego i siły nabywczej – kwestia tego, jak pomóc Ukrainie w obronie, zmienia model ich relacji i wzajemne oczekiwania.
Od nacisków do cierpliwości
Po latach zastraszania sojuszników przez prezydenta Donalda Trumpa Joe Biden przyjął wobec nich podejście odwrotne. Zamiast ich obwiniać Biden i jego administracja okazywali cierpliwość i często chwalili Niemcy za ich wkład.
Jest to również próba zapewnienia Niemcom dyplomatycznej „osłony”, której potrzebują, aby podejmować niewygodne decyzje polityczne – zaznacza Thomas Kleine-Brockhoff, szef berlińskiego biura German Marshall Fund.
Ostatnio Joe Biden publicznie pochwalił kanclerza Olafa Scholza za jego „niezłomne zaangażowanie” i „zintensyfikowanie działań”.
Jednak Kleine-Brockhoff prywatnie ocenia, że negocjacje w sprawie dostaw czołgów bojowych Ukrainie przebiegały w innym tonie. – Kanclerz wywarł presję na Amerykanach mówiąc: „Nie zrobię tego, zanim wy tego nie zrobicie” – wyjaśnia Kleine-Brockhoff. – Wywołało to pewną irytację po stronie waszyngtońskiej – dodaje. Zwłaszcza że Stany Zjednoczone powstrzymały się od naciskania na Niemcy.
Biden, co prawda, zaprzeczył, jakoby naciski ze strony Scholza zmusiły go do zmiany zdania ws. wysłania amerykańskich czołgów Abrams. Jednak tygodniowa wymiana zdań pokazała, że Niemcy potrzebują, aby ich większy sojusznik się określił, zanim one same to zrobią.
Politycy w Waszyngtonie zrozumieli, „jak bardzo Niemcy wolą być prowadzeni, a nie przewodzić” – powiedział Kleine-Brockhoff.
Stare napięcia słabną, pojawiają się nowe
Zdaniem krytyków Scholza kanclerz zaprzecza tym samym swoim głośnym słowom w Bundestagu z lutego 2022. Zaledwie kilka dni po inwazji Rosji na Ukrainę ogłosił historyczny zwrot: potrzebę znacznego zwiększenia nakładów na wojsko i bardziej zdecydowanej polityki bezpieczeństwa.
– Dopiero wojna sprawiła, że Niemcy zmienili kurs w sprawach od dawna drażliwych w relacjach z USA – zauważa Kleine-Brockhoff.
Dla Amerykanów był to opór Niemiec przed wyższymi wydatkami wojskowymi – nie udało im się osiągnąć uzgodnionego z NATO 2 proc. PKB na armię – oraz projekty gazowe Nord Stream z Rosją. Ze swojej strony Niemcy były zirytowane wizją, że w rezultacie sojusznik zagroziłby sankcjami.
Teraz te kwestie odeszły w niepamięć. Podobnie jak niemiecka debata wewnętrzna na temat udziału w NATO-wskim udostępnianiu broni jądrowej, w ramach którego amerykańskie głowice są przechowywane w Niemczech.
Rozbieżne interesy
Kontrast między dążeniami Bidena, by stawiać interesy amerykańskie na pierwszym miejscu (jak w przypadku bogatej w dotacje ustawy antyinflacyjnej), a jego wizją koalicji demokracji przeciw reżimom autorytarnym, widoczny jest też w stosunkach amerykańsko-niemieckich.
Podczas gdy Niemcy postrzegają Ukrainę w kontekście bezpieczeństwa regionalnego, dla USA wojna jest tylko jednym z elementów w zawiłej geopolitycznej grze. Słabsza Rosja może oznaczać zyski dla USA gdzie indziej. Niemiec to po prostu nie dotyczy.
– Niemcy, z kilkoma wyjątkami, nie mają nawet mentalnej ani intelektualnej mocy, by myśleć w tych kategoriach – ocenia w rozmowie z DW James Davis, dyrektor Instytutu Nauk Politycznych na szwajcarskim Uniwersytecie w St. Gallen. – Nikt tam nie został do tego przeszkolony.
Stany Zjednoczone chciałyby bardziej podzielić się z Niemcami ciężarem obrony Europy. Tak, aby sami Amerykanie mogli przeznaczyć więcej zasobów na rywalizację z Chinami na Pacyfiku. Tymczasem Niemcy muszą być pewne, że mogą liczyć na wsparcie USA w Europie. – Czy postawilibyście teraz na Stany Zjednoczone? To zasadne pytanie – zauważa Davis.
Po zniszczeniach za rządów Trumpa sojusznicy USA, tacy jak Niemcy, stoją w obliczu aktywności na Pacyfiku i oczekiwania, że staną się twardsi w stosunku do Chin. Nieprzewidywalna Partia Republikańska kontroluje Kongres, co grozi katastrofalną niewypłacalnością i służy jako trzeźwe przypomnienie, że w Białym Domu zegar tyka.
USA i Niemcy: cieplej, ale wciąż niepewnie
To uderzające, powiedział Davis, że – pomimo poważnych zmian w stosunkach amerykańsko-niemieckich od lat – niechęć Niemiec do jednego przywództwa w polityce zagranicznej pozostaje prawie taka sama. Niemieckie rządy krytycznie odnosiły się do interwencji wojskowej Stanów Zjednoczonych w Iraku, tortur i znęcania się nad bojownikami oraz masowej kampanii szpiegowskiej – wycelowanej także w rząd niemiecki – która, jeszcze bardziej je zniechęciła. Ich relacje z USA są dziś znacznie cieplejsze, ale niezdecydowanie pozostaje.
– Ta frustracja, tego rodzaju napięcie w stosunkach transatlantyckich wciąż pozostaje – ocenia Davis. – Ale tym razem dzieje się tak dlatego, że Niemcy mówią: „Tylko z wami”.
Zwrot ws. Rosji, ale dawne obawy
Socjaldemokraci, którzy stoją w Niemczech na czele rządzącej koalicji, często opowiadali się za kooperacją z Rosją. Po inwazji wielu członków SPD zmieniło poglądy, ale niektórzy pozostają sceptyczni.
Wyborcy we wschodnich Niemczech, landach byłej NRD, która była sojusznikiem Związku Radzieckiego, czują się kulturowo bliżsi Rosji niż Niemcy z zachodu i nie mają ochoty na konfrontację z Moskwą.
Dawne Niemcy Zachodnie mogą być bardziej proamerykańskie, jednak nastroje wiążą się z oczekiwaniem, że Stany Zjednoczone przejmą inicjatywę.
– Mieliście dość dużo czasu, by dorosnąć do nowej roli – zauważa Davis. Odrzuca niechęć Niemców do rozwoju swojego potencjału militarnego, którą uzasadniają historią. – Przypomina mi to 30-latków, którzy nie chcą się wyprowadzić z domów rodziców – podsumowuje.