Życie w pandemii. Dzieci odchorowują lockdown
5 lutego 2021Jest końcówka grudnia, gdy Axel Gerschlauer zauważa, że coś zaczyna się dziać. W ostatnich tygodniach przed świętami do jego gabinetu lekarskiego w Bonn trafia aż trzech nastolatków, którzy mocno pocięli sobie przedramiona. Trzy przypadki, w trzy tygodnie. Normalnie ma takich pacjentów raz na kwartał albo raz na pół roku. – W tym momencie zdałem sobie sprawę, że dzieje się coś naprawdę złego – mówi pediatra.
Gerschlauer nie widzi jednak wszystkich swoich młodych pacjentów. Wielu unika jego gabinetu w obawie przed koronawirusem. Telefon dzwoni za to prawie bez przerwy. Po drugiej stronie często słychać zrezygnowanych i zestresowanych rodziców, szukających u niego porady.
– Większość porad telefonicznych bez wątpienia dotyczy obciążeń psychicznych. Stany lękowe, kłopoty z koncentracją czy ze snem. Wszystko to bardzo się nasiliło w ostatnich miesiącach – mówi. Od połowy grudnia w Niemczech obowiązują zaostrzone restrykcje pandemiczne. W wielu landach szkoły i przedszkola pozostają zamknięte. Także aktywność na świeżym powietrzu została ograniczona, choćby gry zespołowe.
Pandemiczne opóźnienie w rozwoju
Axel Gerschlauer jest członkiem Federalnego Zrzeszenia Pediatrów. To, co słyszy od swoich kolegów po fachu w całym kraju, brzmi coraz dramatyczniej. – Zaburzenia zachowania, opóźnienie w rozwoju mowy, wiele dzieci bardzo przytyło. Ogromnie wydłużył się czas korzystania z mediów – wylicza. Potwierdza to zresztą ankieta przeprowadzona wśród 347 psychoterapeutów.
Jego zdaniem Niemcy będą musiały zainwestować dużo czasu i pieniędzy, aby doprowadzić setki tysięcy dzieci i młodzieży do porządku. – To będzie wielkim wyzwaniem. W nadchodzących dwóch latach będziemy potrzebować planu i bardzo dużo personelu. Potrzeba o połowę więcej psychoterapeutów – mówi.
Telefon zaufania dzwoni
Dzieci i młodzież, którzy sami zauważą, że potrzebują pomocy i chcą wziąć sprawy w swoje ręcę, już od 40 lat mogą dzwonić w Niemczech pod numer 116111. Pracownicy telefonu zaufania wysłuchają tam problemów związanych z pierwszą miłością, jedynką w szkole czy kłótnią z rodzicami.
Obecnie są też pierwszym kontaktem dla dzieci i młodzieży cierpiących z powodu lockdownu. Zdarza się, że dzwonią nawet ośmiolatki. – Tematy takie jak zdrowie psychiczne czy samotność bardzo wzmogły się w ostatnich miesiącach. Mamy też coraz więcej dzieci, które skarżą się, że doświadczyły przemocy – mówi Anna Zacharias z telefonu zaufania.
Anna Zacharias ma ostatnio pełne ręce roboty, także dlatego, że o telefonie zaufania 116111 nagle znowu zrobiło się w Niemczech głośno. Jedna z dziennikarek telewizyjnych w emocjonalnym apelu przeciwko restrykcjom pandemicznym przypomniała, że na 116111 zadzwoniło w ubiegłym roku ponad 460 tysięcy dzieci.
To być może jeden z nielicznych pozytywnych aspektów całego koronakryzysu, że telefonowi zaufania zrobiono taką reklamę, lepszą niż wszystkie ulotki i odwiedziny w szkołach. – 2020 rok przyniósł także gwałtowny wzrost porad online, których przybyło o jedną trzecią w porównaniu z rokiem 2019 – mówi Anna Zacharias.
Obok 3 tysięcy wykształconych opiekunów odbierających telefony, porad udziela obecnie także 80 współpracowników odpowiadających na zapytanie online. – Dzieci piszą często, że nie mogą rozmawiać przez telefon, bo wszyscy są w domu, dlatego wolą pisać – mówi.
Ale z telefonicznych porad korzystają nie tylko dzieci. Także rodzice sięgają po słuchawkę. Liczba porad dla rodziców wzrosła w ubiegłym roku o 64 procent. I nie chodzi już tylko o problemy z dojrzewającymi dziećmi czy konflikty w rodzinie, ale często o lockdown, który wystawia nerwy całych rodzin na ciężką próbę.
Dla maluchów koronakryzys to już prawie normalność
Okaleczająca się młodzież, ośmiolatki dzwoniące na telefon zaufania. Ale co dzieje się w czasie pandemii z najmniejszymi? Ulla Baumgaertner-Schmaeing, pracująca od 18 lat dla Niemieckiej Federacji Obrony Dzieci, mówi, że gdy rodzice są wystraszeni sytuacja pandemiczną, bezpośrednio przekłada się to na dzieci.
Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>
Pedagożka socjalna opowiada o matce, której synek nie chciał iść do przedszkola, bo bał się koronawirusa. – Powiedziałam jej, że aż trudno to sobie wyobrazić, a potem okazało się, że ta kobieta sama ogromnie bała się wirusa. Dziecko to podłapało, strach się na nie przeniósł – mówi.
W ośrodku prowadzonym przez pedagożkę nie brakuje dzieci, które nie znają innego świata niż ten, w którym wszyscy noszą maskę, w którym trzeba ciągle myć ręce i nie można spotykać się z innymi.
Wydaje się, że najmłodsi właśnie dlatego lepiej to wszystko znoszą niż choćby nieco starsze rodzeństwo. – Najmłodsi potrafią nawet włączyć to w świat zabaw. Lalki i misie nagle też noszą maski. Dla nich koronawirus to już prawie normalność – mówi Ulla Baumgaertner-Schmaeing.